poniedziałek, 17 grudnia 2007

Kwestia moralna dość pilna

Szczęść boże księże,

Dziękuje za ten blog,

Mam kilka pytań. Jestem chrześcijaninem, katolikiem zatem jeżeli ksiądz jest przepełniony obowiązkami to być może wystarczy powołać się tylko na dokumenty, prawo kanoniczne, czy też Pismo święte, aby udzielić mi kilka odpowiedzi.

Czy żona może opuścić swojego męża w obawie przed jego kolejnymi aktami przemocy wobec ich dzieci (chodzi tu o przemoc bez poważnych okaleczeń) ?

Czy kobieta, która jest w ciąży może porzucić te dziecko po porodzie w sytuacji, gdy jej mąż straszy ją, że ją opuści jeżeli tego nie zrobi (mąż jest ojcem tegoż dziecka).

dziękuje, pozdrawiam

Frank Lecerf

Szanowny Panie,

Jest oczywiste, że zarówno w pierwszym jak i drugim pytaniu mowa tylko o separacji ciał (co do mieszkania, wspólnego życia) i w żadnym wypadku o rozwodzie. To oznaczałoby zerwanie więzi, do którego Kościół nigdy nie dopuszcza, jeżeli miało ono faktycznie miejsce a to z prostego powodu, że Kościół takiej władzy nie posiada. Kościół może posługując się sądami stwierdzić że więź (sakramentalna) nie została zawarta, ale jeżeli takowy zaistniał Kościół nie może go zerwać. A tym bardziej wierni z ich własnej inicjatywy. W tej sytuacji możemy zastosować silne słowa św. Augustyna: „jeżeli ślub jest od Boga, to rozwód od diabła”.

Kościół może z powodów poważnych zezwolić na separację małżonków (pozostają oni nadal małżonkami). Do dziś biskupi dysponują taką władzą dlatego ksiądz na prośbę wiernego, musi o tym poinformować kurię (kanon 1692). Biskup może zezwolić na separację przez zwyczajny dekret (droga administracyjna) a kancelaria czy sąd biskupa wykona to poprzez wyrok (droga sądowa). Należy zatem zwrócić uwagę, że kapłani, którzy zezwalają na separację z własnej inicjatywy znacznie i ciążko przekraczają swoje kompetencje.

Separacja definitywna jest dopuszczalna tylko w przypadku zdrady małżeńskiej (kanon 1152). Wynika to z faktu, że tylko zdrada (nie wybaczona) zwalnia stronę poszkodowaną z obowiązku pożycia małżeńskiego, które nie ma miejsca gdy jest separacja...

Oznacza to, że wszystkie inne separacje są same w sobie "tymczasowe" i mają być przerwane gdy tylko mija ich uzasadniona przyczyna.

Oczywiście w ramach separacji tymczasowej jedną z przyczyn może być przemoc fizyczna wobec współmałżonka lub dzieci (kanon 1153). Ten sam kanon bierze również pod uwagę poważne zaniedbania duchowe (jak np. ciężka korupcja moralna) i zezwala na separację z tego tytułu. Jest również doprecyzowane, że można w przypadku poważnego i nie do uniknięcia niebezpieczeństwa rozstać się z własnej inicjatywy i zasygnalizować to Władzy po fakcie. To wynika ze zdrowego rozsądku.

W ten sposób rozwiązaliśmy pierwszą kwestię: ta nieszczęśliwa kobieta może się rozstać z własnej woli w przypadku poważnego i nie do uniknięcia niebezpieczeństwa po czym będzie musiała zgłosić się do biskupa (najczęściej przez pośrednictwo jakiegoś kapłana). Taka separacja winna być przerwana z chwilą, gdy delikwent powróci na dobrą drogę. Jeżeli tak się nie dzieję (niestety jest to dość częsta sytuacja) separacja będzie dalej trwała (de facto) nie stając się jednak definitywną (de iure).

Jednak pana drugie pytanie nie ma z tym nic wspólnego! W tym sensie, że nie ma żadnych okoliczności moralnych, które usprawiedliwiają pozostawienie przez matkę swojego dziecka. To wynika z wymogów prawa naturalnego i nie ma tutaj wyjątków. Kanon 1154 precyzuje, że obowiązki wobec dzieci pozostają aktualne nawet w przypadku separacji usprawiedliwionej: tym bardziej gdy do separacji nie doszło. Obrzydliwy szantaż - ty albo dziecko - musi być odrzucony a jeżeli dojdzie do degeneracji, pozwolimy takiemu ojcu odejść choć oczywiście nie czyniąc niczego w celu wyrzucenia go.

Kończąc mój wywód, zwracam uwagę w celu uspokojenia tych licznych, którzy są dotknięci skrupułami, że mężczyzna lub kobieta pozostawiona przez swojego współmałżonka nie jest winna i nie musi występować z jakimiś inicjatywami prawnymi. Wystarczy, że ona czy on, zadadzą sobie pytanie, co w ich postępowaniu mogło skłonić drugą połowę do takiego zachowania. Poprzednie przypadki dotyczą tylko tych, którzy wystąpili z inicjatywą o separację.

piątek, 7 grudnia 2007

Przybliżenie z prawosławnymi

Drogi księże Laguérie,

Zdarzyło mi się coś szczególnego, a mianowicie jako katolik odnowiłem w sobie pewną gorliwość duchową, gdy pewnego wieczoru, przez przypadek, poszedłem do kościoła prawosławnego na nieszpory. Od tamtej pory chodziłem tam regularnie a w pewnym momencie byłem nawet na etapie wtórnego nawrócenia się (byłem przez 5 miesięcy w monastyrze prawosławnym). W końcu do wtórnego nawrócenia nie doszło, ponieważ chodząc już 3 lata do tej parafii, ciągle odczuwam ten sam dyskomfort, o którym zdałem sobie sprawę dopiero teraz a to jakoby z powodu pewnych klapek na oczach.

Przeczuwam, że zbliżenie dwóch kościołów nie nastąpi prędko, ponieważ prawosławni są niejako – lepszych słów nie mogę znaleźć – zamkniętą "tajną społecznością" [oryg. secret sociaty], choć może to samo dotyczy również katolików. Wiem, że są "tacy", którzy cieszyliby się z tego zbliżenia. Sam przeczytałem wielu autorów prawosławnych takich jak: Archimandryta Sofroniusz Sacharow, Kallistos Ware, Symeon Nowy Teolog.

Ale do czego zmierzam? W tej chwili powracam do mojej religii, która pozostaje ciągle moją, (trzeba było mi przejść niejako okrężną drogą, tak jakby przez obwód lub przewrót) ponieważ w tej chwili odczuwam żal a nawet pewien niesmak z powodu ich nie akceptacji (do tego trzeba jeszcze dodać problem niemożności komunikowania tak jak "inni").

Więc to tyle. Przypadek zechciał, że szukając pierwszy lepszy blog aby o tej sprawie napisać, trafiłem właśnie na księdza.

A tak poza tym pójdę na rekolekcję do Arki Jean Vanier w następnym tygodniu, aby rozpocząć mój "powrót".

Wszelkiego dobra, księże Laguérie

Carl

Drogi Karl,

Twoje świadectwo charakteryzuje typową pustkę duchową, w której debatują miliony ludzi oddalonych od parafii katolickich a których zwiodła rozpaczliwa płytkość kazań i ceremonii. Konsekwencją tego jest ich odejście od Kościoła i chrztu. Jakże to smutne! Znam osobiście pewnego byłego harcerza katolickiego, który dzisiaj jest... biskupem prawosławnym.

Nie rzucam w nich kamieniem, choć ich odejście od Kościoła Katolickiego z powodu braku solidnej formacji, jest zawsze wielką głupotą. W twoim nieszczęściu miałeś jednak szczęście: zaobserwowałeś u prawosławnych ten wymiar "tajnej społeczności", który nie jest niczym innym jak tylko brakiem Katolicyzmu.

Nie zmienia to faktu, że gorąco pragnę, aby w końcu doszło do zbliżenia katolicko-prawosławnego. Wszyscy wielcy papieże mieli tę sprawę na sercu tak jak z resztą u ostatniego. Pewnemu papieżowi nawet się to udało: Eugeniusz IV (1431-1447), który podczas soboru Florenckiego ogłosił unię z grekami (1439), Ormianami (1439), Jakobitami (1442), Syryjczykami, Chaldejczykami i Maronitami (1445). Papież Benedykt XVI ponowił unię z Grekami w 1742. Powiedziałbym nawet, że troska o zjednoczenie z prawosławnymi jest zabezpieczeniem przed szalonym ekumenizmem, który chciałby nas zbliżyć do Żydów negując przy tym Jezusa Chrystusa a do protestantów pozbawiając nasze Credo samej jego treści (tzn. Kościoła, Łaski, Kapłaństwa, Ofiary Mszy św., Tradycji: krótko mówiąc w sensie ścisłym: to całkiem inna religia).

Porozumielibyśmy się z łatwością co do "Filioqve". Trudniejsze byłoby jednak zakończyć złą praktykę prawosławnych polegającą na ponownym udzielaniu sakramentu małżeństwa (sakrament jest wówczas nieważny) raz czy dwa razy. I żeby w końcu uznali prawdziwy prymat biskupa Rzymu, który jest w końcu następcą Księcia Apostołów. Jak pięknie mogliby z kolei przyczynić się do sakralizacji naszej liturgii zachodniej z tą tak dumną z siebie sukcesją apostolską! Wiemy, że niektórzy biskupi prawosławni pochwalili Motu Proprio Benedykta XVI uznając je jako coś dobrego i pozwalające na zbliżenie ich do Rzymu. Z tego wynika wyraźnie, że prawdziwy ekumenizm jest nade wszystko identyfikacją w Wierze, liturgii, sukcesji apostolskiej i biskupiej dumy.

Mój przyjacielu, czekając na te szczęśliwe dni, musisz zachować swoją osobowość ochrzczonego katolika bez kompromisu i wypierania się. Twoja nostalgia do katolicyzmu z czasów dzieciństwa jest niewątpliwie łaską Boga, który dość często rysuje proste linie krętymi drogami. Tym bardziej, że jest dostępna u nas poważna liturgia i doktryna.

Módlmy się razem, ty i ja, aby papież Benedykt XVI dokonał w swoim pontyfikacie wyczynu... i żeby długo rządził. Ad multos annos!

(zobacz oryginał)

czwartek, 29 listopada 2007

Czy należy to powtórzyć?

Wielebny Księże,

trochę to dziwne, że jest Ksiądz nieobecny w debacie, która wzburza umysły na Forum Catholique i wiąże Księdza współbrata. Czy nie czas już, aby położyć kres tym pogłoskom i insynuacjom oraz podać oficjalnie stanowisko [Instytutu] Dobrego Pasterza, za który ponosi Ksiądz odpowiedzialność?

Z wyrazami szacunku,

Eryk Jacquemin – Paryż

Nic prostszego, drogi Przyjacielu! To będzie tylko powtórka.

Po prawdzie, powiedziano już tysiące zbytecznych słów, podczas gdy stanowisko Instytutu Dobrego Pasterza, takie, jakie ja poniższym przedstawiam, daje się przedstawić w kilku zdaniach. Poza kilkoma słowami, stanowisko to zajmowałem już przed paroma miesiącami na tym blogu (por. „Powiedział Ksiądz prawowitość?” z 17.04.2007 i „Prawo, czy brak legalności?” z 22.02.2007…)

1) Kontestowanie prawowitości formy zwyczajnej rytu rzymskiego oznacza negowanie władzy Biskupa Rzymu, a to nie jest katolickie.

2) Chodzi o taką prawowitość „ab origine”, od początku, która sama z siebie gwarantuje ważność rytu, jego skuteczność i – w konsekwencji – jego obiektywną „świętość”, jako działanie Samego Chrystusa.

3) Słowo „prawowitość”, brane w tym sensie, nie ma oczywiście znaczenia, jakie przydaje mu się w życiu powszednim, w którym wskazuje ono – dodatkowo – na faktyczną ścisłość i doskonałą zgodność doktrynalną.

4) Można więc zrozumieć, że słowo „legalność” byłoby niewystarczające, ponieważ gwarantowałaby tylko aspekt prawny promulgacji, a nie ważność rytu w ten sposób promulgowanego. Oto dlaczego słusznie wolimy używać słowa „prawowitość”.

5) Ono, w powyższy sposób rozumiane i odróżniane od swego znaczenia potocznego, pozwala z całą pewnością na poważną krytykę treści, gdyż jej nie przesłania. Sam Papież, na przykład, pozwala sobie na bardzo poważną [krytykę], kiedy twierdzi (bardzo pobudzając do refleksji!), że stary ryt zachowuje bardziej niż drugi charakter sakralny. Gdy chodzi o „Święte Świętych” Kościoła… tak właśnie myślimy od 40 lat i rezygnacja z tego stanowiska w sytuacji, kiedy Papież we własnej osobie przychodzi nam z pomocą, byłaby tak głupia, jak skandaliczna.

Kwestie dotyczące zachowania należy wydedukować z tych zasad, a nie na odwrót. Nie jesteśmy marksistami! Świadectwo, które składamy wobec świętości dowiedzionej i bezdyskusyjnej tradycyjnego sposobu odprawiania Mszy, bez szkody dla „prawomocności”, którą uznajemy w stosunku do innego [sposobu odprawiania], sprawia, że odczuwamy mocne zobowiązanie moralne, aby uczestniczyć czynnie wyłącznie w tej właśnie formie. I nikt, absolutnie nikt, nie może nas zobowiązać do rzeczy przeciwnej: do tego celu należałoby nam ukazać, że podczas celebracji w starożytnej i czcigodnej formie komunia nie jest całkowicie obecna! (biskupi, księża i zdezorientowani wierni, każdy w swej roli). To [byłoby] zwyczajnym monstrum teologicznym, przez co należy mieć nadzieję, że najbardziej szalony klerykalizm nim się nie posłuży. To tak, jak gdybyśmy zaczęli wymagać od wszystkich biskupów i kapłanów formy zwyczajnej, żeby celebrowali w formie nadzwyczajnej, aby ukazali, że są w komunii z Kościołem. Dobry żart!

Nie trzeba się wcale dziwić temu poruszeniu. O ile kwestie Magisterium (Munus docendi) są przedmiotem regularnych studiów, sprawy Jurysdykcji (Munus Sanctifiandi oraz Munus regendi) leżą odłogiem od lat trzydziestu, zarówno od strony tradycjonalistów, jak i koncyliarystów. Bardziej chciano się zajmować etykietkami i obrażaniem („integryści”, „sprzymierzeni”, „liberałowie”, „moderniści”, „schizmatycy” etc…), maskującymi, a także świadczącymi o pustce intelektualnej, zachowywanej w ten sposób. FC [forum catholique] dało nam właśnie w tych dniach , na nieszczęście, mimo kilku pięknych wystąpień, pewne pojęcie o tym ugorze. Bez przechwałek i z dużym niepokojem już od 20 lat mówię, że ta pustka kiedyś wybuchnie. Trzeba więc na poważnie zabrać się za przemyślenie tych trudnych i delikatnych kwestii, aby nie popaść w ogłupienie, czy sekciarstwo; tym bardziej, że nowy Papież sam pozacierał wszystkie ślady, a ludzie dawniej nieposłuszni, obecnie stają się wierni, i na odwrót. A ponieważ ks. Hery dobrze sobie zaczął poczynać z tymi zagadnieniami już w swej podstawowej pracy „Brak miejsca na schizmę” [Non lieu sur un schisme”] i cieszy się legendarną subtelnością myśli i wytrwałością, Instytut zamierza powierzyć mu za zadanie zmierzenie się z nimi.

Znaczy to tyle, że jest całkowicie niepotrzebne zapraszać jakiegoś kapłana z Instytutu Dobrego Pasterza do koncelebrowania Mszy (w Wielki Czwartek lub Wielki Wtorek, na przykład), a nawet uczestniczyć w niej. Nie tylko dlatego, że statuty mu tego zakazują. Prawo kanoniczne (kanon 902) potwierdza wyraźnie to prawo każdego kapłana do celebracji indywidualnej, zatem do uprawnionej odmowy koncelebracji; za wyjątkiem oczywiście, gdyby już był tam obecny i owa odmowa zaowocowałaby skandalem, gdyż właśnie zaczyna się wspólne nabożeństwo (ibidem). Ale podkreślmy jeszcze raz – to dlatego, że świadectwo, który ma dać, byłoby nieczytelne. A także, o ile to konieczne [do dodania], ponieważ jego przełożony generalny wyraźnie mu tego zakazuje, zgodnie z prawem Kościoła i prawem szczegółowym Instytutu.

Korzystam z tego, aby pozdrowić sympatycznych internautów Forum Katolickiego [Forum Catholique]. A przy okazji, z grzeczności, ta uwaga: proszę spać w nocy. Ile głupstw oszczędziłoby to dniowi. Prawda, że Proboszcz z Ars miał rację: „wszystko, co czyni się po godz. 22, to po diable”?

(zobacz oryginał)

wtorek, 6 listopada 2007

IDP w Marsylii?

Drogi Księże, oto moje pytanie:

w jaki sposób IDP może osiąść w Marsylii bez zgody biskupa? Czy istnieją artykuły Kodeksu Prawa Kanonicznego pozwalające na to, czy też kopiuje Ksiądz [przykład kościoła] św. Mikołaja z Chardonnet [Saint Nicolas du Chardonnet] w focyjskiej stolicy? W tym drugim wypadku – czy mogę Księdzu z całym szacunkiem oznajmić, że uważałbym ten pomysł za naprawdę mało światły, nawet jeśli w Marsylii gra warta byłaby świeczki?

Dziękując za oświecenie w temacie mnie i tych, którzy z sympatią śledzą Księdza akcję…

Emmanuel Buffer – Langon


Szanowny Panie,

dziękuję za zadanie mi w spokojnym tonie pytanie, które wzburza umysły. Czy IDP i jego porywczy moderator są w trakcie zakładania dzikich fundacji, ryzykując zasmucenie w Rzymie – który ich wspiera, jak wiadomo – i dając argumenty biskupom francuskim? Jednym słowem, czy szukają kija na samych siebie?

Proszę zauważyć najpierw, że w dużym stopniu to zwolennicy Bractwa św. Piusa X zarzucają IDP ten domniemany brak legalności; dość to zabawne i pocieszne! Krótko mówiąc, grają rolę bojaźliwej dziewicy, sami przekraczając radośnie i w formie zwyczaju jurysdykcję i chlubiąc się zasadniczym zwolnieniem z przestrzegania prawa, aby zarzucać uczciwym obywatelom ich „wybryki”. Tak jak gdyby pijak prowadził z szybkością 140 km/h w miasteczku i wrzeszczałby na pieszego, przechodzącego poza pasami. Ewangelia mówi o tym lepiej: „przecedzać komara, a połykać wielbłąda”.

Tym bardziej, zobaczymy to jeszcze, że nie jest tego komara więcej, niż ości w indyczce! Zatem, o co chodzi?

Prawo kanoniczne jest bardzo ścisłe co do założenia domu zakonnego w diecezji (czy to w przypadku jakiejkolwiek wspólnoty życia religijnego czy też apostolskiego: jedne kanony odsyłają do drugich) – nic nie może się wydarzyć bez wyraźnej i pisemnej zgody biskupa. Jest to zresztą całkiem normalne: jak ordynariusz miejsca mógłby dopuścić do powstania jakiejkolwiek instancji katolickiej w swojej diecezji? Byłoby to zaprzeczeniem jego władzy.

Czy chodzi o parafię, kaplicę, a nawet prywatne miejsce modlitwy: potrzeba takiej samej zgody. Nie można tu niczym pograć: zarówno stary, jak i nowy kodeks Prawa Kanonicznego są kategoryczne. Nie o tym można debatować.

Pierwsza kwestia pojawia się, kiedy biskup – usilnie proszony – nie daje znaku życia. Kiedy nie można go spotkać, nie odpowiada na pocztę, nie można w żaden sposób się z nim skontaktować, pisemnie czy ustnie. Zatem, kiedy nie ma sposobu, aby poznać jego opinię. Proszę nie sądzić, że jest to kwestia [czysto] spekulatywna: do tej pory pięciu biskupów francuskich odmówiło przyjęcia mnie, a nawet krótkiej, grzecznościowej wymiany myśli na piśmie. Około dwudziestu przyjęło mnie bardzo sympatycznie i pozostajemy w kontaktach. Ale ta pierwsza kwestia, którą – co Panu przyznaję – stawia wiele innych osób, nie jest bezzasadna: skoro należy mieć zgodę biskupa i nie jest możliwym ją otrzymać, domniemywać jej nie można. Co najwyżej można pożalić się z powodu jej braku i żywić obawę, że pojawia się tu pewna hermeneutyka zerwania…

Argument prawdziwy i decydujący jest całkiem inny i dziwię się, że mógł on ujść sprytnym detektywom, paplającym przez cały dzień w Internecie. Motu Prioprio przypomina o klasycznym argumencie, na nowo zastosowanym do rytu tradycyjnego: każdy „zdatny” kapłan może sprawować Mszę prywatną bez konieczności uzyskania zgody (art. 2). Poza tym, wierni, którzy wyrażają taką chęć, mogą korzystać z jego posługi i uczestniczyć w tej Mszy (art.4). Możliwości te, ofiarowane przez Motu Prioprio w sposób bardzo wyraźny, w niczym nie stanowią utworzenia parafii, kaplicy (w sensie kanonicznym), ani nawet prywatnego miejsca modlitwy. Stąd nie podlegają one w ogóle zakazom Prawa Kanonicznego w tym zakresie. Czyż nie jest to najbardziej elementarnym wyrażeniem zdrowego rozsądku? Katolicki kapłan odprawia katolicką Mszę, a katolicy biorą w niej udział. Nie ma czego robić z igły widły.

Ordynariusz miejsca zawsze może zakazać posługi kanonicznej, celebracji publicznych etc… odmówić wysłuchania, spotkania; może nawet potępić bez odwołania ludzi, których nie zna i nie chce poznać. To jest jego odpowiedzialność przed Bogiem, jego jedynym sędzią oprócz Papieża. Za to nie może On kanonicznie zakazać celebracji prywatnej zdatnym księżom, jak również udziału w niej wiernych, którzy tego pragną. Potrzebne by tu było bardzo poważne wykroczenie, przewidziane w Prawie, którego nie można sobie [dowolnie] wymyśleć.

Ponadto, od chwili, kiedy powstrzymujemy się od posługi publicznej i duszpasterstwa, zależnych od biskupa, wszelkie wtrącanie się w wewnętrzne sprawy stowarzyszenia życia apostolskiego, [będącego’ dodatkowo na Prawie papieskim, stanowi jawne nadużycie władzy. Kanon 738 §1 oraz 2 jest bardzo precyzyjny w tym względzie: „Wszyscy członkowie (stowarzyszeń życia religijnego lub apostolskiego) podlegają własnym przełożonym według konstytucji w odniesieniu do życia wspólnotowego i dyscypliny stowarzyszenia”. „Podlegają biskupowi diecezjalnemu w odniesieniu do kultu publicznego, duszpasterstwa i pozostałych dzieł apostolskich”. Stwierdza się więc, że biskup interweniujący wobec kapłanów instytutów, poza sferą publicznego apostolatu, za który nie poręczył, nadużywa jaskrawo swej władzy.

Oznacza to, że IDP doskonale, i to pod każdym względem, zachował przepisy Kościoła i że osoby twierdzące coś przeciwnego, są zwykłymi łobuzami, stosującymi niesłusznie wobec nas prawo kanoniczne, którego sami nie szanują.

Co do woli wyrażonej przez Papieża – ogłoszonej wielokrotnie poprzez edykty – aby Instytuty życia apostolskiego brały aktywny udział w życiu diecezji, wydaje mi się, że jest to wiążące dla biskupów, czyż nie? „Niech biskupi angażują do pracy duszpasterskiej instytuty życia konsekrowanego oraz nowe kościelne wspólnoty, z poszanowaniem ich własnych charyzmatów i niech wzywają wszystkich duchownych do jeszcze większej dyspozycyjności w służbie Kościołowi tam gdzie są potrzeby, również, gdy wymaga to ofiary” (Sacramentum Caritatis § 25). Tę samą myśl kardynała Ratzingera można znaleźć już w jednej z konferencji z roku 1998.

Oczywista przychylność, cechująca Motu Proprio w tym zakresie, powinna jak najszybciej przekroczyć Alpy bez żadnego uszczerbku dla swego dobrodziejstwa! Wiernym, zbitym z tropu z powodu opieszałości, z jaką rzeczy posuwają się naprzód, chciałbym powtórzyć zdanie Papieża (art. 7): „biskup jest usilnie proszony o spełnienie ich pragnienia”.

poniedziałek, 15 października 2007

Za czy Przeciw?

Wielebny Księże,

w rozmowie transmitowanej w Internecie, postawiono bp. Felllay’owi następujące pytanie:

„Jakie są Wasze stosunki z Instytutem Dobrego Pasterza? Jak oceniacie to dzieło? Dziękuję za odpowiedź”
I Jego odpowiedź:

„Nie mamy żadnych stosunków z IDP. Nie mam nic przeciwko temu, żeby moi byli współbracia starali się utworzyć jakieś dzieło. Mam jednak obiekcje, kiedy stwierdzam, że po raz kolejny Rzym ustanowił je „przeciwko nam”. Od tego czasu nic wielkiego w Kościele nie zrobili, poza tym że spełniają tę misję”.

Podziela Ksiądz ten osąd bp. Fellaya?

D. Balter – Nantes

Szanowny Panie,

jest całkiem oczywiste, że papież Benedykt XVI, bardzo przyjęty niesprawiedliwym potraktowaniem, jakiego doznał abp. Lefebvre oraz zatroskany z powodu podziału Kościoła, szczególnie we Francji, podejmuje najbardziej odpowiednie środki, aby zjednoczyć katolików i wprowadzić pokój w Kościele Bożym, za który jest odpowiedzialny. Obecnie, Jego najważniejszymi decyzjami w tym celu są z pewnością: ustanowienie Instytutu Dobrego Pasterza (8 września 2006) i sławne Motu Proprio (7 lipca 2007).

Mówi się w związku z tym również, ze źródeł dobrze poinformowanych, o możliwości zniesienia dekretu o ekskomunice wobec czterech biskupów Bractwa, który – jak się sądzi – mógłby pojawić się mniej więcej w ciągu roku. Wydaje mi się, że te trzy kroki, z których dwa stały się faktami, są decyzjami na korzyść Bractwa, a z pewnością nie przeciw Bractwu.

Jest pewne, że znakomita większość kapłanów Bractwa nie zaakceptowałaby żadnego birytualizmu i dlatego papież zgodził się na to w odniesieniu do [Instytutu] Dobrego Pasterza jako przykład tego, co uczyniłby oczywiście dla Bractwa, a nawet więcej (np. administratura apostolska). Nie jest to środek przeciw Bractwu, lecz z pewnością na korzyść Bractwa.

Tak samo, jeśli chodzi o Motu Prioprio, które było jednym ze słynnych warunków wstępnych, przedłożonych przez księży Riffana i Aulagniera, kiedy związani byli z dziełem abp. Lefebvre’a. Nawet jeśli Motu Proprio należy do prawa powszechnego, obowiązującego w Kościele, pozostaje aktem ustanowionym na korzyść Bractwa, a nie przeciw [niemu].

Co do zniesienia dekretu o ekskomunice wobec czworga biskupów, byłby to środek wychodzący naprzeciw Bractwu i jedynie dla niego samego [podjęty], nawet jeśli ten gest łaskawości papieskiej miałby mieć oddźwięk w całym Kościele.

Biorąc to pod uwagę, a także kontekst bardziej ogólny, interpretacja stworzenia [Instytutu] Dobrego Pasterza jako przedsięwzięcia przeciwko Bractwu jest po prostu ogromnym błędem historycznym. To tak, jak gdyby niezdyscyplinowani uczniowie jednej klasy uznali za karę, wymierzoną w nich, zachęty udzielone przez nauczycielkę uczniom bardziej skorym do współpracy. Byłoby lepiej, gdyby uznali, że jest to naglące wezwanie, aby uczynili to samo.

Odnośnie do działania podejmowanego przez Instytut Dobrego Pasterza od czasu powstania przed rokiem, może mi ktoś wytłumaczy, co w nich było „anty”, a szczególnie przeciw komu? Instytut ma 7 wyświęconych księży, w najbliższy poniedziałek będzie miał dom z 40 seminarzystami, świadczy posługę w dwunastu miejscach we Francji, obejmuje opieką duszpasterską już 4 szkoły (wkrótce) i pracuje nad powstaniem licznych parafii. Przeciw komu, pytam się Pana? Nie mówiąc już o zagranicy, która Pana niedługo zaskoczy.

Jest być może za wcześnie, aby móc dzisiaj pisać o tym w całej złożoności zagadnienia, ale sądzę raczej, że wyłania się na horyzoncie coś w rodzaju korzystnego współegzystowania pomiędzy biskupami francuskimi a Bractwem św. Piusa X na zasadzie „niech każdy troszczy się o swoje, a owieczki będą pod dobrą pieczą!”. Gdyż tak naprawdę – ono nie niepokoi już ich, nie zajmują się nim. „Biorę to na siebie i odsyłam do Bractwa św. Piusa X” rzucił niedawno pewien biskup wiernemu, który prosił go realizację Motu Proprio. „Nie wystarczy być w komunii z Rzymem”, to słowa innego etc.…

Wreszcie, lefebryzm bez arcykatolickiego abp. Lefebvre’a jest poręczny dla biskupów. Trochę jak [ikona] kosza w komputerze. Naiwnie sądząc, myślałem że czterysta kościołów i kaplic we Francji, należących do Bractwa, stanie się miejscami dla stabilnych grup, stanowiących idealną bazę wymaganą przez Motu Prioprio. I widzi Pan, ani jedni, ani drudzy o tym nie myślą.

Biskupi mówią nam, że w zasadzie brak jest próśb, a Bractwo o kościoły nie prosi. I koniec końców każdy jest zadowolony z drugiego, choć bez śmiałości zbyt jasnego wypowiedzenia się w tej sprawie, i wszystko jest w porządku na strzeżonym terenie, jakim jest najstarsza Córka Kościoła!

Tak, szanowny Panie, jestem za i to zdecydowanie: za papieżem jednoczącym Kościół, za Jego Motu Proprio, które jest środkiem ku temu, za biskupami Francji otwierającymi swe kościoły, za Bractwem św. Piusa X akceptującym, że mu się je powierza… W Instytucie Dobrego Pasterza uczyniliśmy swoimi słowa Jezusa do apostołów, których wysyła na misję: „kto nie jest przeciw wam, jest z wami”. Inaczej mówiąc, nie mamy innych wrogów, niż tych, którzy kategorycznie odmawiają bycia naszymi przyjaciółmi; nie my tu wybieramy, lecz oni.

(zobacz oryginał)

wtorek, 2 października 2007

Sprawa diakonów.

Drogi Księże,

chciałbym ochrzcić mojego syna według rytuału Jana XXIII, ale nie znam, niestety, żadnego kapłana „dobrej woli” w mojej diecezji, który byłby gotów to uczynić. Znamy jednak, wraz z żoną, stałego diakona, którego bardzo cenimy i który może zgodziłby się, jeśli byśmy mu zaproponowali. Ale w czym problem: w swoim ostatnim motu proprio „Summorum Pontificum” papież nasz przywołuje – o ile mi wiadomo – tylko przypadek kapłanów, chociaż liberalizacja mszy dotyczy także rytuału i brewiarza. Czy jest zatem kanonicznie możliwe, żeby diakon stały udzielił chrztu w rycie tradycyjnym?

Z wyrazami szacunku,

W jedności w modlitwie,

Emmanuel Mileur (Verdun)

P.S. Moje szczere życzenia dla Waszych pięciu nowo wyświęconych księży!

Szanowny Panie,

jest oczywiste, że Motu Proprio nie wspomina diakonów, skoro ma na celu uwolnienie Mszy tradycyjnej.

Jest również oczywiste, że wszystkie normy ustanowione przez Motu Proprio papieża Benedykta XVI dotyczą funkcji wykonywanych przez diakonów. Na przykład, Ojciec Święty pozwala wrócić do oficjum (brewiarza) każdemu kapłanowi – to pozwolenie obejmuje również diakonów.

Inaczej mówiąc, wszystko, co normalnie dozwolone jest diakonowi, może on spełniać w rycie tradycyjnym jak wszyscy księża.

Ale uwaga: są funkcje, których diakon absolutnie nie może wykonywać bez wyraźnego zezwolenia proboszcza. Nie mówię to oczywiście o funkcjach, których jego stan nie pozwala mu wykonywać: celebrować Mszę i słuchać spowiedzi. Mówię o funkcjach, które może spełniać zgodnie z swoim stanem (mówienie kazań, udzielanie chrztu, itd.) – nie może absolutnie ich wykonywać bez delegacji księdza odpowiedzialnego za posługę. Powodem jest to, że diakon jest sługą, posługującym (z greckiego diakonos), podczas gdy kapłan jest odpowiedzialny za dusze (z greckiego presbyteros – dawny).

A zatem, wydaje się jasne, że diakon może korzystać ze wszystkich pozwoleń Ojca Świętego dotyczących jego stanu (ryt chrztu, pewne błogosławieństwa, egzekwie, głoszenie [słowa Bożego]), jeśli tylko oczywiście ma wyraźną zgodę proboszcza, pod którego jurysdykcją dokonuje się ten akt.

Tak więc nie może Pan skorzystać z posługi diakona, aby ochrzcić swoje dziecko, o ile proboszcz parafii nie udzieli mu swojej zgody.

Wydaje mi się oczywistym, że wszystkie zarządzenia Papieża odnośnie liturgii, prawa, udzielania sakramentów dotyczą zarówno diakonów jak i kapłanów, respektując właściwy diakonom stan w Kościele Boga żywego.

(zobacz oryginał)

piątek, 28 września 2007

Święcenia w Saint Eloi?

Szanowny Księże,

ostatnio dowiedziałem się, że 22 września Jego Eminencja Kardynał Castrillon-Hoyos dokona święceń kapłańskich diakonów Instytutu Dobrego Pasterza.

Święcenia te kazały mi się zastanowić nad pewną rzeczą, którą niektórzy mogą uznać za marginalną, ale wydaje mi się, iż posiada ona pewne znaczenie; chcę poruszyć temat zastosowania motu proprio „Sacrorum antistitium” z 1 września 1910 roku, powszechniej nazywane „Przysięgą antymodernistyczną”. Czy przyszli kapłani będą składać tę przysięgę, ustanowioną przez św. Piusa X?

W przypadku odpowiedzi negatywnej, co usprawiedliwiałoby z Księdza lub ich punktu widzenia taką rezygnację?

W oczekiwaniu na odpowiedź – Jean-marc Veran

Szanowny Panie,

jest całkiem oczywiste, że wszyscy kapłani I.D.P złożyli przysięgę antymodernistyczną (i pozostałe również) po dostąpieniu do subdiakonatu, diakonatu i kapłaństwa, zatem trzykrotnie.

Nie ma w tym nic marginalnego; modernizm jest „ściekiem wszystkich herezji” (św. Pius X), próbując zastąpić obiektywność Objawienia, daną w słowie Bożym w formie pisanej lub przekazanej przez immanentne doświadczenie religijne poszczególnego człowieka. To prawie natychmiastowa śmierć każdej religii, jeśli bierze ona za podstawę sumienie w funkcji jedynie pośredniczącej (między czym a czym?) dla hipotetycznej jedności duchowej rodzaju ludzkiego, gdzie wyraźna negacja istnienia Boga nie stanowi nawet przeszkody.

Proszę się nie dziwić po tym wszystkim, że wielu jeszcze dzisiaj może się nazywać katolikami, chociaż nie są pewni ( nie zaprzeczając możliwości poznania), czy Bóg istnieje! No tak.