poniedziałek, 17 grudnia 2007

Kwestia moralna dość pilna

Szczęść boże księże,

Dziękuje za ten blog,

Mam kilka pytań. Jestem chrześcijaninem, katolikiem zatem jeżeli ksiądz jest przepełniony obowiązkami to być może wystarczy powołać się tylko na dokumenty, prawo kanoniczne, czy też Pismo święte, aby udzielić mi kilka odpowiedzi.

Czy żona może opuścić swojego męża w obawie przed jego kolejnymi aktami przemocy wobec ich dzieci (chodzi tu o przemoc bez poważnych okaleczeń) ?

Czy kobieta, która jest w ciąży może porzucić te dziecko po porodzie w sytuacji, gdy jej mąż straszy ją, że ją opuści jeżeli tego nie zrobi (mąż jest ojcem tegoż dziecka).

dziękuje, pozdrawiam

Frank Lecerf

Szanowny Panie,

Jest oczywiste, że zarówno w pierwszym jak i drugim pytaniu mowa tylko o separacji ciał (co do mieszkania, wspólnego życia) i w żadnym wypadku o rozwodzie. To oznaczałoby zerwanie więzi, do którego Kościół nigdy nie dopuszcza, jeżeli miało ono faktycznie miejsce a to z prostego powodu, że Kościół takiej władzy nie posiada. Kościół może posługując się sądami stwierdzić że więź (sakramentalna) nie została zawarta, ale jeżeli takowy zaistniał Kościół nie może go zerwać. A tym bardziej wierni z ich własnej inicjatywy. W tej sytuacji możemy zastosować silne słowa św. Augustyna: „jeżeli ślub jest od Boga, to rozwód od diabła”.

Kościół może z powodów poważnych zezwolić na separację małżonków (pozostają oni nadal małżonkami). Do dziś biskupi dysponują taką władzą dlatego ksiądz na prośbę wiernego, musi o tym poinformować kurię (kanon 1692). Biskup może zezwolić na separację przez zwyczajny dekret (droga administracyjna) a kancelaria czy sąd biskupa wykona to poprzez wyrok (droga sądowa). Należy zatem zwrócić uwagę, że kapłani, którzy zezwalają na separację z własnej inicjatywy znacznie i ciążko przekraczają swoje kompetencje.

Separacja definitywna jest dopuszczalna tylko w przypadku zdrady małżeńskiej (kanon 1152). Wynika to z faktu, że tylko zdrada (nie wybaczona) zwalnia stronę poszkodowaną z obowiązku pożycia małżeńskiego, które nie ma miejsca gdy jest separacja...

Oznacza to, że wszystkie inne separacje są same w sobie "tymczasowe" i mają być przerwane gdy tylko mija ich uzasadniona przyczyna.

Oczywiście w ramach separacji tymczasowej jedną z przyczyn może być przemoc fizyczna wobec współmałżonka lub dzieci (kanon 1153). Ten sam kanon bierze również pod uwagę poważne zaniedbania duchowe (jak np. ciężka korupcja moralna) i zezwala na separację z tego tytułu. Jest również doprecyzowane, że można w przypadku poważnego i nie do uniknięcia niebezpieczeństwa rozstać się z własnej inicjatywy i zasygnalizować to Władzy po fakcie. To wynika ze zdrowego rozsądku.

W ten sposób rozwiązaliśmy pierwszą kwestię: ta nieszczęśliwa kobieta może się rozstać z własnej woli w przypadku poważnego i nie do uniknięcia niebezpieczeństwa po czym będzie musiała zgłosić się do biskupa (najczęściej przez pośrednictwo jakiegoś kapłana). Taka separacja winna być przerwana z chwilą, gdy delikwent powróci na dobrą drogę. Jeżeli tak się nie dzieję (niestety jest to dość częsta sytuacja) separacja będzie dalej trwała (de facto) nie stając się jednak definitywną (de iure).

Jednak pana drugie pytanie nie ma z tym nic wspólnego! W tym sensie, że nie ma żadnych okoliczności moralnych, które usprawiedliwiają pozostawienie przez matkę swojego dziecka. To wynika z wymogów prawa naturalnego i nie ma tutaj wyjątków. Kanon 1154 precyzuje, że obowiązki wobec dzieci pozostają aktualne nawet w przypadku separacji usprawiedliwionej: tym bardziej gdy do separacji nie doszło. Obrzydliwy szantaż - ty albo dziecko - musi być odrzucony a jeżeli dojdzie do degeneracji, pozwolimy takiemu ojcu odejść choć oczywiście nie czyniąc niczego w celu wyrzucenia go.

Kończąc mój wywód, zwracam uwagę w celu uspokojenia tych licznych, którzy są dotknięci skrupułami, że mężczyzna lub kobieta pozostawiona przez swojego współmałżonka nie jest winna i nie musi występować z jakimiś inicjatywami prawnymi. Wystarczy, że ona czy on, zadadzą sobie pytanie, co w ich postępowaniu mogło skłonić drugą połowę do takiego zachowania. Poprzednie przypadki dotyczą tylko tych, którzy wystąpili z inicjatywą o separację.

piątek, 7 grudnia 2007

Przybliżenie z prawosławnymi

Drogi księże Laguérie,

Zdarzyło mi się coś szczególnego, a mianowicie jako katolik odnowiłem w sobie pewną gorliwość duchową, gdy pewnego wieczoru, przez przypadek, poszedłem do kościoła prawosławnego na nieszpory. Od tamtej pory chodziłem tam regularnie a w pewnym momencie byłem nawet na etapie wtórnego nawrócenia się (byłem przez 5 miesięcy w monastyrze prawosławnym). W końcu do wtórnego nawrócenia nie doszło, ponieważ chodząc już 3 lata do tej parafii, ciągle odczuwam ten sam dyskomfort, o którym zdałem sobie sprawę dopiero teraz a to jakoby z powodu pewnych klapek na oczach.

Przeczuwam, że zbliżenie dwóch kościołów nie nastąpi prędko, ponieważ prawosławni są niejako – lepszych słów nie mogę znaleźć – zamkniętą "tajną społecznością" [oryg. secret sociaty], choć może to samo dotyczy również katolików. Wiem, że są "tacy", którzy cieszyliby się z tego zbliżenia. Sam przeczytałem wielu autorów prawosławnych takich jak: Archimandryta Sofroniusz Sacharow, Kallistos Ware, Symeon Nowy Teolog.

Ale do czego zmierzam? W tej chwili powracam do mojej religii, która pozostaje ciągle moją, (trzeba było mi przejść niejako okrężną drogą, tak jakby przez obwód lub przewrót) ponieważ w tej chwili odczuwam żal a nawet pewien niesmak z powodu ich nie akceptacji (do tego trzeba jeszcze dodać problem niemożności komunikowania tak jak "inni").

Więc to tyle. Przypadek zechciał, że szukając pierwszy lepszy blog aby o tej sprawie napisać, trafiłem właśnie na księdza.

A tak poza tym pójdę na rekolekcję do Arki Jean Vanier w następnym tygodniu, aby rozpocząć mój "powrót".

Wszelkiego dobra, księże Laguérie

Carl

Drogi Karl,

Twoje świadectwo charakteryzuje typową pustkę duchową, w której debatują miliony ludzi oddalonych od parafii katolickich a których zwiodła rozpaczliwa płytkość kazań i ceremonii. Konsekwencją tego jest ich odejście od Kościoła i chrztu. Jakże to smutne! Znam osobiście pewnego byłego harcerza katolickiego, który dzisiaj jest... biskupem prawosławnym.

Nie rzucam w nich kamieniem, choć ich odejście od Kościoła Katolickiego z powodu braku solidnej formacji, jest zawsze wielką głupotą. W twoim nieszczęściu miałeś jednak szczęście: zaobserwowałeś u prawosławnych ten wymiar "tajnej społeczności", który nie jest niczym innym jak tylko brakiem Katolicyzmu.

Nie zmienia to faktu, że gorąco pragnę, aby w końcu doszło do zbliżenia katolicko-prawosławnego. Wszyscy wielcy papieże mieli tę sprawę na sercu tak jak z resztą u ostatniego. Pewnemu papieżowi nawet się to udało: Eugeniusz IV (1431-1447), który podczas soboru Florenckiego ogłosił unię z grekami (1439), Ormianami (1439), Jakobitami (1442), Syryjczykami, Chaldejczykami i Maronitami (1445). Papież Benedykt XVI ponowił unię z Grekami w 1742. Powiedziałbym nawet, że troska o zjednoczenie z prawosławnymi jest zabezpieczeniem przed szalonym ekumenizmem, który chciałby nas zbliżyć do Żydów negując przy tym Jezusa Chrystusa a do protestantów pozbawiając nasze Credo samej jego treści (tzn. Kościoła, Łaski, Kapłaństwa, Ofiary Mszy św., Tradycji: krótko mówiąc w sensie ścisłym: to całkiem inna religia).

Porozumielibyśmy się z łatwością co do "Filioqve". Trudniejsze byłoby jednak zakończyć złą praktykę prawosławnych polegającą na ponownym udzielaniu sakramentu małżeństwa (sakrament jest wówczas nieważny) raz czy dwa razy. I żeby w końcu uznali prawdziwy prymat biskupa Rzymu, który jest w końcu następcą Księcia Apostołów. Jak pięknie mogliby z kolei przyczynić się do sakralizacji naszej liturgii zachodniej z tą tak dumną z siebie sukcesją apostolską! Wiemy, że niektórzy biskupi prawosławni pochwalili Motu Proprio Benedykta XVI uznając je jako coś dobrego i pozwalające na zbliżenie ich do Rzymu. Z tego wynika wyraźnie, że prawdziwy ekumenizm jest nade wszystko identyfikacją w Wierze, liturgii, sukcesji apostolskiej i biskupiej dumy.

Mój przyjacielu, czekając na te szczęśliwe dni, musisz zachować swoją osobowość ochrzczonego katolika bez kompromisu i wypierania się. Twoja nostalgia do katolicyzmu z czasów dzieciństwa jest niewątpliwie łaską Boga, który dość często rysuje proste linie krętymi drogami. Tym bardziej, że jest dostępna u nas poważna liturgia i doktryna.

Módlmy się razem, ty i ja, aby papież Benedykt XVI dokonał w swoim pontyfikacie wyczynu... i żeby długo rządził. Ad multos annos!

(zobacz oryginał)

czwartek, 29 listopada 2007

Czy należy to powtórzyć?

Wielebny Księże,

trochę to dziwne, że jest Ksiądz nieobecny w debacie, która wzburza umysły na Forum Catholique i wiąże Księdza współbrata. Czy nie czas już, aby położyć kres tym pogłoskom i insynuacjom oraz podać oficjalnie stanowisko [Instytutu] Dobrego Pasterza, za który ponosi Ksiądz odpowiedzialność?

Z wyrazami szacunku,

Eryk Jacquemin – Paryż

Nic prostszego, drogi Przyjacielu! To będzie tylko powtórka.

Po prawdzie, powiedziano już tysiące zbytecznych słów, podczas gdy stanowisko Instytutu Dobrego Pasterza, takie, jakie ja poniższym przedstawiam, daje się przedstawić w kilku zdaniach. Poza kilkoma słowami, stanowisko to zajmowałem już przed paroma miesiącami na tym blogu (por. „Powiedział Ksiądz prawowitość?” z 17.04.2007 i „Prawo, czy brak legalności?” z 22.02.2007…)

1) Kontestowanie prawowitości formy zwyczajnej rytu rzymskiego oznacza negowanie władzy Biskupa Rzymu, a to nie jest katolickie.

2) Chodzi o taką prawowitość „ab origine”, od początku, która sama z siebie gwarantuje ważność rytu, jego skuteczność i – w konsekwencji – jego obiektywną „świętość”, jako działanie Samego Chrystusa.

3) Słowo „prawowitość”, brane w tym sensie, nie ma oczywiście znaczenia, jakie przydaje mu się w życiu powszednim, w którym wskazuje ono – dodatkowo – na faktyczną ścisłość i doskonałą zgodność doktrynalną.

4) Można więc zrozumieć, że słowo „legalność” byłoby niewystarczające, ponieważ gwarantowałaby tylko aspekt prawny promulgacji, a nie ważność rytu w ten sposób promulgowanego. Oto dlaczego słusznie wolimy używać słowa „prawowitość”.

5) Ono, w powyższy sposób rozumiane i odróżniane od swego znaczenia potocznego, pozwala z całą pewnością na poważną krytykę treści, gdyż jej nie przesłania. Sam Papież, na przykład, pozwala sobie na bardzo poważną [krytykę], kiedy twierdzi (bardzo pobudzając do refleksji!), że stary ryt zachowuje bardziej niż drugi charakter sakralny. Gdy chodzi o „Święte Świętych” Kościoła… tak właśnie myślimy od 40 lat i rezygnacja z tego stanowiska w sytuacji, kiedy Papież we własnej osobie przychodzi nam z pomocą, byłaby tak głupia, jak skandaliczna.

Kwestie dotyczące zachowania należy wydedukować z tych zasad, a nie na odwrót. Nie jesteśmy marksistami! Świadectwo, które składamy wobec świętości dowiedzionej i bezdyskusyjnej tradycyjnego sposobu odprawiania Mszy, bez szkody dla „prawomocności”, którą uznajemy w stosunku do innego [sposobu odprawiania], sprawia, że odczuwamy mocne zobowiązanie moralne, aby uczestniczyć czynnie wyłącznie w tej właśnie formie. I nikt, absolutnie nikt, nie może nas zobowiązać do rzeczy przeciwnej: do tego celu należałoby nam ukazać, że podczas celebracji w starożytnej i czcigodnej formie komunia nie jest całkowicie obecna! (biskupi, księża i zdezorientowani wierni, każdy w swej roli). To [byłoby] zwyczajnym monstrum teologicznym, przez co należy mieć nadzieję, że najbardziej szalony klerykalizm nim się nie posłuży. To tak, jak gdybyśmy zaczęli wymagać od wszystkich biskupów i kapłanów formy zwyczajnej, żeby celebrowali w formie nadzwyczajnej, aby ukazali, że są w komunii z Kościołem. Dobry żart!

Nie trzeba się wcale dziwić temu poruszeniu. O ile kwestie Magisterium (Munus docendi) są przedmiotem regularnych studiów, sprawy Jurysdykcji (Munus Sanctifiandi oraz Munus regendi) leżą odłogiem od lat trzydziestu, zarówno od strony tradycjonalistów, jak i koncyliarystów. Bardziej chciano się zajmować etykietkami i obrażaniem („integryści”, „sprzymierzeni”, „liberałowie”, „moderniści”, „schizmatycy” etc…), maskującymi, a także świadczącymi o pustce intelektualnej, zachowywanej w ten sposób. FC [forum catholique] dało nam właśnie w tych dniach , na nieszczęście, mimo kilku pięknych wystąpień, pewne pojęcie o tym ugorze. Bez przechwałek i z dużym niepokojem już od 20 lat mówię, że ta pustka kiedyś wybuchnie. Trzeba więc na poważnie zabrać się za przemyślenie tych trudnych i delikatnych kwestii, aby nie popaść w ogłupienie, czy sekciarstwo; tym bardziej, że nowy Papież sam pozacierał wszystkie ślady, a ludzie dawniej nieposłuszni, obecnie stają się wierni, i na odwrót. A ponieważ ks. Hery dobrze sobie zaczął poczynać z tymi zagadnieniami już w swej podstawowej pracy „Brak miejsca na schizmę” [Non lieu sur un schisme”] i cieszy się legendarną subtelnością myśli i wytrwałością, Instytut zamierza powierzyć mu za zadanie zmierzenie się z nimi.

Znaczy to tyle, że jest całkowicie niepotrzebne zapraszać jakiegoś kapłana z Instytutu Dobrego Pasterza do koncelebrowania Mszy (w Wielki Czwartek lub Wielki Wtorek, na przykład), a nawet uczestniczyć w niej. Nie tylko dlatego, że statuty mu tego zakazują. Prawo kanoniczne (kanon 902) potwierdza wyraźnie to prawo każdego kapłana do celebracji indywidualnej, zatem do uprawnionej odmowy koncelebracji; za wyjątkiem oczywiście, gdyby już był tam obecny i owa odmowa zaowocowałaby skandalem, gdyż właśnie zaczyna się wspólne nabożeństwo (ibidem). Ale podkreślmy jeszcze raz – to dlatego, że świadectwo, który ma dać, byłoby nieczytelne. A także, o ile to konieczne [do dodania], ponieważ jego przełożony generalny wyraźnie mu tego zakazuje, zgodnie z prawem Kościoła i prawem szczegółowym Instytutu.

Korzystam z tego, aby pozdrowić sympatycznych internautów Forum Katolickiego [Forum Catholique]. A przy okazji, z grzeczności, ta uwaga: proszę spać w nocy. Ile głupstw oszczędziłoby to dniowi. Prawda, że Proboszcz z Ars miał rację: „wszystko, co czyni się po godz. 22, to po diable”?

(zobacz oryginał)

wtorek, 6 listopada 2007

IDP w Marsylii?

Drogi Księże, oto moje pytanie:

w jaki sposób IDP może osiąść w Marsylii bez zgody biskupa? Czy istnieją artykuły Kodeksu Prawa Kanonicznego pozwalające na to, czy też kopiuje Ksiądz [przykład kościoła] św. Mikołaja z Chardonnet [Saint Nicolas du Chardonnet] w focyjskiej stolicy? W tym drugim wypadku – czy mogę Księdzu z całym szacunkiem oznajmić, że uważałbym ten pomysł za naprawdę mało światły, nawet jeśli w Marsylii gra warta byłaby świeczki?

Dziękując za oświecenie w temacie mnie i tych, którzy z sympatią śledzą Księdza akcję…

Emmanuel Buffer – Langon


Szanowny Panie,

dziękuję za zadanie mi w spokojnym tonie pytanie, które wzburza umysły. Czy IDP i jego porywczy moderator są w trakcie zakładania dzikich fundacji, ryzykując zasmucenie w Rzymie – który ich wspiera, jak wiadomo – i dając argumenty biskupom francuskim? Jednym słowem, czy szukają kija na samych siebie?

Proszę zauważyć najpierw, że w dużym stopniu to zwolennicy Bractwa św. Piusa X zarzucają IDP ten domniemany brak legalności; dość to zabawne i pocieszne! Krótko mówiąc, grają rolę bojaźliwej dziewicy, sami przekraczając radośnie i w formie zwyczaju jurysdykcję i chlubiąc się zasadniczym zwolnieniem z przestrzegania prawa, aby zarzucać uczciwym obywatelom ich „wybryki”. Tak jak gdyby pijak prowadził z szybkością 140 km/h w miasteczku i wrzeszczałby na pieszego, przechodzącego poza pasami. Ewangelia mówi o tym lepiej: „przecedzać komara, a połykać wielbłąda”.

Tym bardziej, zobaczymy to jeszcze, że nie jest tego komara więcej, niż ości w indyczce! Zatem, o co chodzi?

Prawo kanoniczne jest bardzo ścisłe co do założenia domu zakonnego w diecezji (czy to w przypadku jakiejkolwiek wspólnoty życia religijnego czy też apostolskiego: jedne kanony odsyłają do drugich) – nic nie może się wydarzyć bez wyraźnej i pisemnej zgody biskupa. Jest to zresztą całkiem normalne: jak ordynariusz miejsca mógłby dopuścić do powstania jakiejkolwiek instancji katolickiej w swojej diecezji? Byłoby to zaprzeczeniem jego władzy.

Czy chodzi o parafię, kaplicę, a nawet prywatne miejsce modlitwy: potrzeba takiej samej zgody. Nie można tu niczym pograć: zarówno stary, jak i nowy kodeks Prawa Kanonicznego są kategoryczne. Nie o tym można debatować.

Pierwsza kwestia pojawia się, kiedy biskup – usilnie proszony – nie daje znaku życia. Kiedy nie można go spotkać, nie odpowiada na pocztę, nie można w żaden sposób się z nim skontaktować, pisemnie czy ustnie. Zatem, kiedy nie ma sposobu, aby poznać jego opinię. Proszę nie sądzić, że jest to kwestia [czysto] spekulatywna: do tej pory pięciu biskupów francuskich odmówiło przyjęcia mnie, a nawet krótkiej, grzecznościowej wymiany myśli na piśmie. Około dwudziestu przyjęło mnie bardzo sympatycznie i pozostajemy w kontaktach. Ale ta pierwsza kwestia, którą – co Panu przyznaję – stawia wiele innych osób, nie jest bezzasadna: skoro należy mieć zgodę biskupa i nie jest możliwym ją otrzymać, domniemywać jej nie można. Co najwyżej można pożalić się z powodu jej braku i żywić obawę, że pojawia się tu pewna hermeneutyka zerwania…

Argument prawdziwy i decydujący jest całkiem inny i dziwię się, że mógł on ujść sprytnym detektywom, paplającym przez cały dzień w Internecie. Motu Prioprio przypomina o klasycznym argumencie, na nowo zastosowanym do rytu tradycyjnego: każdy „zdatny” kapłan może sprawować Mszę prywatną bez konieczności uzyskania zgody (art. 2). Poza tym, wierni, którzy wyrażają taką chęć, mogą korzystać z jego posługi i uczestniczyć w tej Mszy (art.4). Możliwości te, ofiarowane przez Motu Prioprio w sposób bardzo wyraźny, w niczym nie stanowią utworzenia parafii, kaplicy (w sensie kanonicznym), ani nawet prywatnego miejsca modlitwy. Stąd nie podlegają one w ogóle zakazom Prawa Kanonicznego w tym zakresie. Czyż nie jest to najbardziej elementarnym wyrażeniem zdrowego rozsądku? Katolicki kapłan odprawia katolicką Mszę, a katolicy biorą w niej udział. Nie ma czego robić z igły widły.

Ordynariusz miejsca zawsze może zakazać posługi kanonicznej, celebracji publicznych etc… odmówić wysłuchania, spotkania; może nawet potępić bez odwołania ludzi, których nie zna i nie chce poznać. To jest jego odpowiedzialność przed Bogiem, jego jedynym sędzią oprócz Papieża. Za to nie może On kanonicznie zakazać celebracji prywatnej zdatnym księżom, jak również udziału w niej wiernych, którzy tego pragną. Potrzebne by tu było bardzo poważne wykroczenie, przewidziane w Prawie, którego nie można sobie [dowolnie] wymyśleć.

Ponadto, od chwili, kiedy powstrzymujemy się od posługi publicznej i duszpasterstwa, zależnych od biskupa, wszelkie wtrącanie się w wewnętrzne sprawy stowarzyszenia życia apostolskiego, [będącego’ dodatkowo na Prawie papieskim, stanowi jawne nadużycie władzy. Kanon 738 §1 oraz 2 jest bardzo precyzyjny w tym względzie: „Wszyscy członkowie (stowarzyszeń życia religijnego lub apostolskiego) podlegają własnym przełożonym według konstytucji w odniesieniu do życia wspólnotowego i dyscypliny stowarzyszenia”. „Podlegają biskupowi diecezjalnemu w odniesieniu do kultu publicznego, duszpasterstwa i pozostałych dzieł apostolskich”. Stwierdza się więc, że biskup interweniujący wobec kapłanów instytutów, poza sferą publicznego apostolatu, za który nie poręczył, nadużywa jaskrawo swej władzy.

Oznacza to, że IDP doskonale, i to pod każdym względem, zachował przepisy Kościoła i że osoby twierdzące coś przeciwnego, są zwykłymi łobuzami, stosującymi niesłusznie wobec nas prawo kanoniczne, którego sami nie szanują.

Co do woli wyrażonej przez Papieża – ogłoszonej wielokrotnie poprzez edykty – aby Instytuty życia apostolskiego brały aktywny udział w życiu diecezji, wydaje mi się, że jest to wiążące dla biskupów, czyż nie? „Niech biskupi angażują do pracy duszpasterskiej instytuty życia konsekrowanego oraz nowe kościelne wspólnoty, z poszanowaniem ich własnych charyzmatów i niech wzywają wszystkich duchownych do jeszcze większej dyspozycyjności w służbie Kościołowi tam gdzie są potrzeby, również, gdy wymaga to ofiary” (Sacramentum Caritatis § 25). Tę samą myśl kardynała Ratzingera można znaleźć już w jednej z konferencji z roku 1998.

Oczywista przychylność, cechująca Motu Proprio w tym zakresie, powinna jak najszybciej przekroczyć Alpy bez żadnego uszczerbku dla swego dobrodziejstwa! Wiernym, zbitym z tropu z powodu opieszałości, z jaką rzeczy posuwają się naprzód, chciałbym powtórzyć zdanie Papieża (art. 7): „biskup jest usilnie proszony o spełnienie ich pragnienia”.

poniedziałek, 15 października 2007

Za czy Przeciw?

Wielebny Księże,

w rozmowie transmitowanej w Internecie, postawiono bp. Felllay’owi następujące pytanie:

„Jakie są Wasze stosunki z Instytutem Dobrego Pasterza? Jak oceniacie to dzieło? Dziękuję za odpowiedź”
I Jego odpowiedź:

„Nie mamy żadnych stosunków z IDP. Nie mam nic przeciwko temu, żeby moi byli współbracia starali się utworzyć jakieś dzieło. Mam jednak obiekcje, kiedy stwierdzam, że po raz kolejny Rzym ustanowił je „przeciwko nam”. Od tego czasu nic wielkiego w Kościele nie zrobili, poza tym że spełniają tę misję”.

Podziela Ksiądz ten osąd bp. Fellaya?

D. Balter – Nantes

Szanowny Panie,

jest całkiem oczywiste, że papież Benedykt XVI, bardzo przyjęty niesprawiedliwym potraktowaniem, jakiego doznał abp. Lefebvre oraz zatroskany z powodu podziału Kościoła, szczególnie we Francji, podejmuje najbardziej odpowiednie środki, aby zjednoczyć katolików i wprowadzić pokój w Kościele Bożym, za który jest odpowiedzialny. Obecnie, Jego najważniejszymi decyzjami w tym celu są z pewnością: ustanowienie Instytutu Dobrego Pasterza (8 września 2006) i sławne Motu Proprio (7 lipca 2007).

Mówi się w związku z tym również, ze źródeł dobrze poinformowanych, o możliwości zniesienia dekretu o ekskomunice wobec czterech biskupów Bractwa, który – jak się sądzi – mógłby pojawić się mniej więcej w ciągu roku. Wydaje mi się, że te trzy kroki, z których dwa stały się faktami, są decyzjami na korzyść Bractwa, a z pewnością nie przeciw Bractwu.

Jest pewne, że znakomita większość kapłanów Bractwa nie zaakceptowałaby żadnego birytualizmu i dlatego papież zgodził się na to w odniesieniu do [Instytutu] Dobrego Pasterza jako przykład tego, co uczyniłby oczywiście dla Bractwa, a nawet więcej (np. administratura apostolska). Nie jest to środek przeciw Bractwu, lecz z pewnością na korzyść Bractwa.

Tak samo, jeśli chodzi o Motu Prioprio, które było jednym ze słynnych warunków wstępnych, przedłożonych przez księży Riffana i Aulagniera, kiedy związani byli z dziełem abp. Lefebvre’a. Nawet jeśli Motu Proprio należy do prawa powszechnego, obowiązującego w Kościele, pozostaje aktem ustanowionym na korzyść Bractwa, a nie przeciw [niemu].

Co do zniesienia dekretu o ekskomunice wobec czworga biskupów, byłby to środek wychodzący naprzeciw Bractwu i jedynie dla niego samego [podjęty], nawet jeśli ten gest łaskawości papieskiej miałby mieć oddźwięk w całym Kościele.

Biorąc to pod uwagę, a także kontekst bardziej ogólny, interpretacja stworzenia [Instytutu] Dobrego Pasterza jako przedsięwzięcia przeciwko Bractwu jest po prostu ogromnym błędem historycznym. To tak, jak gdyby niezdyscyplinowani uczniowie jednej klasy uznali za karę, wymierzoną w nich, zachęty udzielone przez nauczycielkę uczniom bardziej skorym do współpracy. Byłoby lepiej, gdyby uznali, że jest to naglące wezwanie, aby uczynili to samo.

Odnośnie do działania podejmowanego przez Instytut Dobrego Pasterza od czasu powstania przed rokiem, może mi ktoś wytłumaczy, co w nich było „anty”, a szczególnie przeciw komu? Instytut ma 7 wyświęconych księży, w najbliższy poniedziałek będzie miał dom z 40 seminarzystami, świadczy posługę w dwunastu miejscach we Francji, obejmuje opieką duszpasterską już 4 szkoły (wkrótce) i pracuje nad powstaniem licznych parafii. Przeciw komu, pytam się Pana? Nie mówiąc już o zagranicy, która Pana niedługo zaskoczy.

Jest być może za wcześnie, aby móc dzisiaj pisać o tym w całej złożoności zagadnienia, ale sądzę raczej, że wyłania się na horyzoncie coś w rodzaju korzystnego współegzystowania pomiędzy biskupami francuskimi a Bractwem św. Piusa X na zasadzie „niech każdy troszczy się o swoje, a owieczki będą pod dobrą pieczą!”. Gdyż tak naprawdę – ono nie niepokoi już ich, nie zajmują się nim. „Biorę to na siebie i odsyłam do Bractwa św. Piusa X” rzucił niedawno pewien biskup wiernemu, który prosił go realizację Motu Proprio. „Nie wystarczy być w komunii z Rzymem”, to słowa innego etc.…

Wreszcie, lefebryzm bez arcykatolickiego abp. Lefebvre’a jest poręczny dla biskupów. Trochę jak [ikona] kosza w komputerze. Naiwnie sądząc, myślałem że czterysta kościołów i kaplic we Francji, należących do Bractwa, stanie się miejscami dla stabilnych grup, stanowiących idealną bazę wymaganą przez Motu Prioprio. I widzi Pan, ani jedni, ani drudzy o tym nie myślą.

Biskupi mówią nam, że w zasadzie brak jest próśb, a Bractwo o kościoły nie prosi. I koniec końców każdy jest zadowolony z drugiego, choć bez śmiałości zbyt jasnego wypowiedzenia się w tej sprawie, i wszystko jest w porządku na strzeżonym terenie, jakim jest najstarsza Córka Kościoła!

Tak, szanowny Panie, jestem za i to zdecydowanie: za papieżem jednoczącym Kościół, za Jego Motu Proprio, które jest środkiem ku temu, za biskupami Francji otwierającymi swe kościoły, za Bractwem św. Piusa X akceptującym, że mu się je powierza… W Instytucie Dobrego Pasterza uczyniliśmy swoimi słowa Jezusa do apostołów, których wysyła na misję: „kto nie jest przeciw wam, jest z wami”. Inaczej mówiąc, nie mamy innych wrogów, niż tych, którzy kategorycznie odmawiają bycia naszymi przyjaciółmi; nie my tu wybieramy, lecz oni.

(zobacz oryginał)

wtorek, 2 października 2007

Sprawa diakonów.

Drogi Księże,

chciałbym ochrzcić mojego syna według rytuału Jana XXIII, ale nie znam, niestety, żadnego kapłana „dobrej woli” w mojej diecezji, który byłby gotów to uczynić. Znamy jednak, wraz z żoną, stałego diakona, którego bardzo cenimy i który może zgodziłby się, jeśli byśmy mu zaproponowali. Ale w czym problem: w swoim ostatnim motu proprio „Summorum Pontificum” papież nasz przywołuje – o ile mi wiadomo – tylko przypadek kapłanów, chociaż liberalizacja mszy dotyczy także rytuału i brewiarza. Czy jest zatem kanonicznie możliwe, żeby diakon stały udzielił chrztu w rycie tradycyjnym?

Z wyrazami szacunku,

W jedności w modlitwie,

Emmanuel Mileur (Verdun)

P.S. Moje szczere życzenia dla Waszych pięciu nowo wyświęconych księży!

Szanowny Panie,

jest oczywiste, że Motu Proprio nie wspomina diakonów, skoro ma na celu uwolnienie Mszy tradycyjnej.

Jest również oczywiste, że wszystkie normy ustanowione przez Motu Proprio papieża Benedykta XVI dotyczą funkcji wykonywanych przez diakonów. Na przykład, Ojciec Święty pozwala wrócić do oficjum (brewiarza) każdemu kapłanowi – to pozwolenie obejmuje również diakonów.

Inaczej mówiąc, wszystko, co normalnie dozwolone jest diakonowi, może on spełniać w rycie tradycyjnym jak wszyscy księża.

Ale uwaga: są funkcje, których diakon absolutnie nie może wykonywać bez wyraźnego zezwolenia proboszcza. Nie mówię to oczywiście o funkcjach, których jego stan nie pozwala mu wykonywać: celebrować Mszę i słuchać spowiedzi. Mówię o funkcjach, które może spełniać zgodnie z swoim stanem (mówienie kazań, udzielanie chrztu, itd.) – nie może absolutnie ich wykonywać bez delegacji księdza odpowiedzialnego za posługę. Powodem jest to, że diakon jest sługą, posługującym (z greckiego diakonos), podczas gdy kapłan jest odpowiedzialny za dusze (z greckiego presbyteros – dawny).

A zatem, wydaje się jasne, że diakon może korzystać ze wszystkich pozwoleń Ojca Świętego dotyczących jego stanu (ryt chrztu, pewne błogosławieństwa, egzekwie, głoszenie [słowa Bożego]), jeśli tylko oczywiście ma wyraźną zgodę proboszcza, pod którego jurysdykcją dokonuje się ten akt.

Tak więc nie może Pan skorzystać z posługi diakona, aby ochrzcić swoje dziecko, o ile proboszcz parafii nie udzieli mu swojej zgody.

Wydaje mi się oczywistym, że wszystkie zarządzenia Papieża odnośnie liturgii, prawa, udzielania sakramentów dotyczą zarówno diakonów jak i kapłanów, respektując właściwy diakonom stan w Kościele Boga żywego.

(zobacz oryginał)

piątek, 28 września 2007

Święcenia w Saint Eloi?

Szanowny Księże,

ostatnio dowiedziałem się, że 22 września Jego Eminencja Kardynał Castrillon-Hoyos dokona święceń kapłańskich diakonów Instytutu Dobrego Pasterza.

Święcenia te kazały mi się zastanowić nad pewną rzeczą, którą niektórzy mogą uznać za marginalną, ale wydaje mi się, iż posiada ona pewne znaczenie; chcę poruszyć temat zastosowania motu proprio „Sacrorum antistitium” z 1 września 1910 roku, powszechniej nazywane „Przysięgą antymodernistyczną”. Czy przyszli kapłani będą składać tę przysięgę, ustanowioną przez św. Piusa X?

W przypadku odpowiedzi negatywnej, co usprawiedliwiałoby z Księdza lub ich punktu widzenia taką rezygnację?

W oczekiwaniu na odpowiedź – Jean-marc Veran

Szanowny Panie,

jest całkiem oczywiste, że wszyscy kapłani I.D.P złożyli przysięgę antymodernistyczną (i pozostałe również) po dostąpieniu do subdiakonatu, diakonatu i kapłaństwa, zatem trzykrotnie.

Nie ma w tym nic marginalnego; modernizm jest „ściekiem wszystkich herezji” (św. Pius X), próbując zastąpić obiektywność Objawienia, daną w słowie Bożym w formie pisanej lub przekazanej przez immanentne doświadczenie religijne poszczególnego człowieka. To prawie natychmiastowa śmierć każdej religii, jeśli bierze ona za podstawę sumienie w funkcji jedynie pośredniczącej (między czym a czym?) dla hipotetycznej jedności duchowej rodzaju ludzkiego, gdzie wyraźna negacja istnienia Boga nie stanowi nawet przeszkody.

Proszę się nie dziwić po tym wszystkim, że wielu jeszcze dzisiaj może się nazywać katolikami, chociaż nie są pewni ( nie zaprzeczając możliwości poznania), czy Bóg istnieje! No tak.

poniedziałek, 17 września 2007

Problem: Komu wierzyć? Kiedy wypowiada się Magisterium?

W swoim liście do Biskupów Benedykt XVI potwierdza, że wraz z wprowadzeniem nowego Mszału, stary „Mszał nigdy nie był prawnie zniesiony i w konsekwencji, zasadniczo, zawsze był dozwolony.”

Tymi słowami Benedykt XVI zaprzeczył nie tylko twórcy reformy liturgicznej, Eminencji Hannibalowi Bugniniemu, który utrzymywał dokładnie coś przeciwnego (p. A. Bugnini, La Riforma liturgica 1948-1975, CLV Edizioni Liturgiche, Rzym, 1983, ss. 297-299), ale nawet Paweł VI, który z okazji Konsystorza 24 maja 1976 r. zadeklarował wyraźnie:

„To w imieniu Tradycji prosimy wszystkich naszych synów, wszystkie wspólnoty katolickie, by celebrować z godnością i żarem, Liturgię zreformowaną. Przyjęcie nowego Ordo Missae nie jest oczywiście pozostawione do arbitralnego wyboru przez kapłanów czy wiernych: instrukcja z 14 czerwca 1971 r. przewidziała celebrację Mszy w starej formie za zgodą ordynariusza wyłącznie dla kapłanów w podeszłym wieku albo chorych, składających Najświętszą Ofiarę sine populo. Nowe Ordo zostało promulgowane na miejsce starego, po dojrzałym przemyśleniu, w nawiązaniu do starań Soboru Watykańskiego II.

Nie inaczej nasz święty Poprzednik Pius V uczynił obowiązkowym Mszał zreformowany pod jego zwierzchnością, w nawiązaniu do Soboru Trydenckiego. Wymagamy tej samej uległości, z tą samą najwyższą władzą nadaną nam przez Jezusa Chrystusa, wobec wszystkich pozostałych reform liturgicznych, dyscyplinarnych, pastoralnych, przygotowanych w tych latach dla wypełnienia dekretów soborowych.”

Dr Richard Marguelles-Bonner – 56

Drogi Doktorze,

kontrast tekstów, które Pan cytuje, z pewnością rzuca się w oczy i nasi czytelnicy będą Panu wdzięczni za jego przedstawienie. Aby odpowiedzieć na Pana uzasadnione pytania, trzeba rozróżnić rodzaje wypowiedzi papieży. Niezależnie od magisterium w ścisłym tego słowa znaczeniu, które podlega bardzo precyzyjnym kryteriom, nie interesujących nas tutaj, należy rozróżnić pomiędzy tekstem prawodawczym papieża, a taką czy inną deklaracją (nawet jeśli jest papieską!), mówiącą o prawodawstwie. To wcale nie jest to samo! Motu Proprio z 7 lipca, jak i dekret Pawła VI, promulgujący nową Mszę są tekstami prawodawczymi. Słowa Ekscelencji Bugininiego, czy papieża Pawła VI (nawet podczas konsystorza), jak również list towarzyszący Motu Proprio, przeznaczony dla biskupów i opublikowany w tym samym czasie, nimi nie są. Koniec dyskusji. Pierwsze mają moc prawna, drugie nie.

Wiadomo, że w konstytucji Pawła VI promulgującej N.O.M. brak jest jakiejkolwiek wzmianki o zniesieniu Mszy tradycyjnej i że – w konsekwencji – zniesienie to nie miało miejsca. To, że Jego Ekscelencja Bugnini czy Papież Paweł VI wydawali się być zdania przeciwnego, lub też takie wyrazili, w niczym nie mogło zmienić ustawodawstwa. Jeśli Rachida Dati zadeklarowałaby dziś, że kara śmierci nie została uchylona przez Badintera – czy to by ją miało zrehabilitować pomimo wszystko? Jeśliby Simone Veil naszły straszne wyrzuty sumienia na wspomnienie śmierci milionów istnień, które spowodowała [200 000 x (2007-1973) : 6 800 000], i zadeklarowałaby ona nagle wobec prasy, że to niesprawiedliwe prawo jest nieobowiązujące – czy zabroniłoby to od jutra każdej francuskiej kobiecie zabicia swojego dziecka całkiem legalnie? Widzi Pan dobrze, drogi Doktorze, że jedynie tekst prawodawczy ma moc prawną i że marginalne parafrazy nic w nim nie zmienią, nieważne od kogo pochodzą.

Wracając do naszego tematu: teksty ustawodawcze Pawła VI promulgowały bez wątpienia nową Mszę (na nieszczęście), nie zakazując dawnej (na szczęście). Deklaracje po tym następujące w niczym nie zmieniają postaci rzeczy, jak powiedziałby Molier.

Podobnie Motu Proprio papieża Benedykta XVI jest jedynym tekstem prawnie obowiązującym, a list mu towarzyszący, jakkolwiek godny szacunku, nie jest nim w ogóle. Pierwszy jest normą obowiązującą cały Kościół, drugi gestem pasterskim panującego papieża dla uzyskania akceptacji pierwszego przez większą liczbę biskupów, niezbyt przychylnie nastawionych, to prawda. Nie mieszajmy tego wszystkiego.

Odpowiedź na Pana pytanie jest więc całkiem prosta – to dobre prawo papieża Benedykta, by móc powiedzieć (w swoim tekście prawodawczym, jak Pan to zauważył), że Msza tradycyjna nigdy nie została zniesiona… ponieważ nigdy taką nie była! Ani deklaracje temu przeciwne choćby najgłośniejsze, ani skandaliczny ostracyzm faktów (te pierwsze w imieniu tych drugich, oczywiście) niczego w tym nie zmieniają.

Jaki morał z tej historii? Społeczeństwo jest rozumnie rządzone przez prawa (rozumne same w sobie) a nie przez deklaracje; a jeśli trzeba wybrać, decyzja jest szybka.


wtorek, 4 września 2007

Diabelskie Motu proprio?

Drogi Filipie,

wysyłam Ci e-mailem stanowisko bp. Williamsona, które przeczytałam na „Porte Latine”. Wiem, że podziwiasz Biskupa tak jak ja. Każdy jego udział w dyskusji fascynuje nas i rani zarazem; jest to z pewnością właściwy Mu dar. Lecz wierni są zdezorientowani przez ten dialektyczny styl myślenia. Możesz mi powiedzieć, co o tym sądzisz?
Monika Lagueri
Paryż
Tekst bp. Williamsona:

Debata na temat ostatniego Motu proprio papieża Benedykta XVI trwa – może nie doprowadzając do burzy, na pewno jednak do podniesienia się nastrojów. W Motu proprio uznano, że ryt trydencki nigdy nie został zniesiony i udzielono wszystkim księżom katolickim pewnej swobody w jego celebracji.

Niektórzy potępili ten dokument z powodu jego podwójnego języka i stwierdzili, że nie jest niczym innym, jak przynętą dla wciągnięcia katolików tradycjonalistów w ruchome piaski Kościoła posoborowego.

Jeśli chodzi o podwójny język, częściowo na usługach katolicyzmu, częściowo koncyliaryzmu/ducha soboru – jest to niestety prawda. Lecz czego mogliśmy oczekiwać ze strony osoby, którą można by określić jako „papieża o podwójnym obliczu”? Benedykt XVI, jak Paweł VI i Jan Paweł II przed nim, nie zauważa, że wierzy jednocześnie w dwie sprzeczne religie. Jeśli nie doczekamy się cudu, Benedykt XVI będzie tak myślał aż do śmierci. Jest to dość żałosne, choć – o ile tyczy się Motu prioprio – nie ma wielkiego znaczenia.

Z mojego punktu widzenia większe znaczenie ma to, że – jak trafnie mówi stare przysłowie – Pan Bóg i diabłem może się posłużyć [gra słów: w oryginale przysłowie francuskie „le diable porte pierre/Pierre” (diabeł nosi kamień/Piotra) – diabeł może przyczynić się do budowy kościoła/Kościoła]. Widzimy, że wielu krajach liczni katoliccy kapłani i świeccy – choć zasadniczo nie biskupi – odkrywają prawdziwy ryt Mszy, zamawiają mszały, płyty dydaktyczne DVD o Mszy św., ornamenty liturgiczne etc. … Już mogę sobie wyobrazić obiekcje czystych i nieugiętych! Oczywiście, nie wszystko będzie doskonałe od razu. Będą błędy w łacinie, rubryki nie do końca przestrzegane itp., lecz dlaczego nie pozwolić działać łasce Bożej?

Z Bogiem, najmniejsze dobro wyda owoc – a kapłan katolicki nie przemieni się w jednym dniu!

Pozwolę sobie przedstawić możliwy scenariusz; nie jest nieuchronny, proszę mu wierzyć lub nie. Współczesna epoka może być porównana do czasów Noego, zaraz przed potopem. Nasz świat telewizyjnego ogłupienia, opanowawszy obecnie całą planetę, zmierza ku przepaści. Bóg nie może mu już więcej pozwolić na to, by prowadził miliony dusz do piekła.
Kiedy legnie w gruzach, katolicy będą zmuszeni rozbiec się na wszystkie strony w poszukiwaniu kapłana, który by ich wyspowiadał. Nie będzie wystarczająco wielu księży FSSPX będących „liturgicznie bez zarzutu”. Zatem można pomyśleć, że Bóg szykuje na te dramatyczne dni pewną liczbę księży – znanych Jemu samemu – poza obrębem FSSPX. Stąd Motu prioprio pozwalające im odnowić więzy z prawdziwym rytem Mszy – przynajmniej prywatnie – jest istotnym etapem tego przygotowania.

Z całego serca módlmy się za tych księży i za papieża. Kyrie Eleison !

Biskup Richard Williamson

Diabelskie Motu prioprio – moja odpowiedź

4 września 2007 23:16, przez ks. Filipa Laguerie

Droga Moniko,

podzielam Twoją opinię co do osoby bp. Williamsona – tak jak Ciebie, fascynuje mnie on i niepokoi zarazem. Mam tyle podziwu dla tego biskupa, że wszystko, co mógłbym powiedzieć o nim będzie zawsze naznaczone zarówno respektem, który oddala, jak i przyjaźnią, która zbliża.

Kiedy mówi on o Motu prioprio, jest oczywiście na swoim własnym terenie, lecz „I królowie, choć wielcy, przecież to są ludzie, Mogą się jak my mylić i potknąć na grudzie.” O czym powinni pamiętać wszyscy biskupi, nie tylko ta jedna osoba. Trzeba przyznać, że jego dialektyka jest pociągająca, podobnie jak u św. Pawła, Pascala czy Juliena Greena. Niestety, co za ambaras. Nie mogę myśleć o Nim bez przypomnienia, jak podczas niezliczonych rozmów w jego miłym towarzystwie, tych wersów Baudelaire’a, które pasują jak ulał do Niego:
„Poeta jest podobny księciu na obłoku, Który brata się z burzą, a szydzi z łucznika; Lecz spędzony na ziemię i szczuty co kroku – Wiecznie się o swe skrzydła olbrzymie potyka.”
Gdyż ten genialny Albatros może latać – ale, jak zauważyliście, on nie może chodzić. Któż mógłby, poza Bogiem, przeszkodzić temu gigantowi w lataniu? Co nie zmienia postaci rzeczy, że całe stworzenie sprzymierzyło się, by przeszkodzić mu w chodzeniu, a ostatni przybyły pęta go i zrzuca na ziemię.

Jego ulubiony temat? Apocalypse now! I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że apokalipsa jeszcze nie miała miejsca. Przynajmniej powinien przyznać, że nie jest ona możliwa, o ile nie dojdzie do nawrócenia Żydów, jak to przewidział św. Paweł. Pod tym względem zgadzamy się i byłoby zadziwiające, gdyby chciał to uprzedzić.

Jego stanowisko odnośnie Motu prioprio jest jasne i proste; znając jego zamiłowanie do sylogizmów, można by powiedzieć, że:
Nic dobrego nie może przyjść z „koncyliaryzmu/ducha posoborowego”, zatem Motu prioprio pochodzi „od ducha posoborowego”, zatem Motu prioprio nie może być dobre.

Jednak jest oczywiste, że Motu prioprio może, przez przypadek, przynieść pewne dobre owoce; Pan powiedział, że złe drzewo nie wydaje dobrych owoców, zatem czy Motu prioprio jest również dziełem katolickim?

Skąd mają bowiem przyjść te dobre owoce, skoro drzewo jest złe? Zatem to diabeł jest tym, który „nosi kamień”, więc Motu prioprio jest dziełem diabła.

Drugi argument bp. Williamsona jest całkiem logiczny. Przez czyje opatrznościowe ręce (ponieważ mimo wszystko nikt nie ma wątpliwości, że to diabeł jest w rękach Bożych a nie odwrotnie) miałoby się realizować to przypadkowe dobro powodowane przez diabła, mogące uratować niektóre dusze przed powszechnym potopem? Rozsądku na pewno nie można odmówić Biskupowi, kiedy mówi: przez ręce kapłańskie. Lecz należy przyznać wraz z owym gigantem mórz: sami kapłani FSSPX nie wystarczą. Znajdzie się więc, za pośrednictwem diabła i jego uczonego Motu prioprio, pewna liczba „liturgicznie niedoskonałych”, niedobrych księży – to znaczy spoza FSSPX – którzy jednak, mimo swoich grzechów, będą mogli dawać rozgrzeszenie innym. Należy więc gorliwie się modlić za tych kapłanów, znanych tylko Bogu, którzy wykonają tę czarną robotę, zapośredniczoną przez diabła. „Kyrie eleison”!

Chciałbym bardzo pokornie zwrócić uwagę naszemu drogiemu i kochanemu prałatowi, że są poza Bractwem księża potrafiący całkiem dobrze (a może i lepiej?) odprawiać tradycyjną Mszę, spowiadać (całkiem nieźle) w imieniu Jezusa Chrystusa bez zajmowania się diabłem, ani oczekiwania od niego wsparcia, a jeśli potrzebują Bożego miłosierdzia, to niekoniecznie w większym stopniu niż ci „liturgicznie doskonali”. A może nieco mniej: czy naprawdę muszą znosić ten nieznośny ciężar ciągłego wysłuchiwania, że są czyści, wybrani dzięki łasce przełożonych jedynych w swoim rodzaju. Zakończmy cytatem z Baudelaire’a:
"Aniele pełen dobra, znasz ty łkania mściwe, Znasz ty pięść nienawiści w mroku zaciśniętą, Gdy zemsta swą pobudkę wygrywa przeklętą, Wywołując pokusy w sercu chorobliwe? Aniele pełen dobra, znasz ty łkania mściwe?"

środa, 25 lipca 2007

Odpowiedzi na pytania (dokument Świętej Kongregacji ds. Doktryny Wiary z 29 czerwca 2007r .)

W swoim znanym już przemówieniu do Kurii Rzymskiej z 22 grudnia 2005 r., papież ogłosił ponowne odczytanie Soboru, w celu podania jego autentycznej interpretacji, to znaczy tej, którą mu daje Stolica Rzymska. Nowo opublikowany dokument wpisuje się bez wątpienia w pracę, którą ogłosił i podjął Benedykt XVI. Stało się to już raz, na ten sam temat, w deklaracji „Dominus Jesus”, o której to każdy wie, iż obecny papież był jej głównym autorem. Dziękuję mu za to, że podejmuje pracę, którą tylko on może uczynić! Zaledwie kilka dni po publikacji sławetnego Motu Proprio, Kongregacja ds. Doktryny Wiary publikuje, podpisane przez jej prefekta, Kard. Levada, pięć odpowiedzi dotyczące jednego charakteru Kościoła Chrystusowego, którym jest Kościół rzymsko-katolicki. Jako że Instytut Dobrego Pasterza również zaangażował się do pracowania w tym celu, aby pomóc Papieżowi podać autentyczny sens nauczania Magisterium, jest czymś dobrym, abyśmy rozgłosili, moi Współbracia i ja sam, ów tekst decydujący dla przyszłości Kościoła.

1. Jakie nauczanie Magisterium?

Dokument, podpisany przez Kardynała Levada, prefekta Kongregacji, został jednakże zatwierdzony w sposób specjalny przez Papieża, „zaakceptowany i potwierdzony” na audiencji prywatnej. Jest więc to nauczanie samego papieża. Powstrzymamy się jednak, pomimo wielkiego autorytetu jakim się on cieszy, przed uczynieniem z niego dokumentu nieomylnego, nawet gdy istnieją trzy warunki (autor, podmiot i powszechność adresatów), to brakuje mu oczywiście warunku głównego, woli zobowiązani do wierzenie lub przyjęcia tego tekstu. Z drugiej strony, mylilibyśmy się, gdybyśmy nie doceniali tego tekstu: przedstawia on autentycznie papieską interpretację Soboru. Dzięki Bogu, zaczęła się ona, w sposób piękny i dobry.

2. Dokument precyzyjny

Wprowadzenie, pięć krótkich pytań i szybkich odpowiedzi. Wszystko mieści się na dwóch stronach, jeżeli zechcemy odłożyć na bok dwie dalsze, z przypisami. Otrzymujemy dzięki temu wrażenie przyjemnej jasności. Społeczeństwo, jakie by ono nie było, musi się kierować w ten sposób, poprzez kilka krótkich i precyzyjnych tekstów, jak za starych dobrych czasów starych dobrych papieży! Po przeciwnej stronie znajduje się legislacja europejska, na przykład, która nie mieści się nawet w monumentalnej bibliotece, a tym mniej w głowie uczciwego człowieka, nawet specjalisty; zawiera ona oczywiście setki stron na temat rozmiaru guzików od spodni, które to oczywiście wszyscy olewają. Zaś w tym dokumencie, papieża ośmiela się podjąć jedną z doktryn najbardziej kontrowersyjnych i najbardziej poruszonych przez złego ducha soboru, przez niego ujawnionego, by powrócić do samego tekstu. Prawdę mówiąc, piękna to praca, odminowywanie systematyczne, odważne i przenikliwe.

3. Ostateczna zasada (pierwsze pytanie).

Wspierając się na cytatach z soboru, a także poprzednich papieży, obecny papież wyjaśnia, że sobór nie chciał zmienić poprzedniej nauki, nie zmienił jej i rozumiemy przez to w sposób prosty, choć to my dodajemy to w sposób domyślny, że nie mógł tego zrobić. Dzieje się tak, gdyż jest coś niezmiennego w nauce dogmatycznej o Kościele, o którą to tutaj chodzi. Skądinąd wiemy, że jawną intencją papieży i biskupów soborowych było dokładnie to, by nic nie definiować. Wystarczy konsekwentnie powiedzieć, że nie tylko nie mogli wprowadzić nauk przeczących uprzedniemu magisterium, ale nawet nie mogli wprowadzić nauk po prostu nowych, nawet gdyby były one dobre i oparte na Objawieniu.

Owa wielka zasada hermeneutyki pozostanie więc na przyszłość: to w świetle uprzedniego Nauczania, a więc Tradycji Kościoła, należy podnosić wszelkie trudności, sprzeczności i niejasności, tak w samym tekście, jak i w złym duchu soboru. Wreszcie, pozostanie na zawsze historycznym skandalem fakt, iż należało, po czterdziestu latach, autorytetu papieskiego w całym jego splendorze, aby usunąć, jedna po drugiej, wszystkie pułapki niemal instytucjonalnej niejasności. Papież powołuje się na niezliczone pytania ojców soborowych, którzy prosili o to, by zostały wyjaśnione „podejrzane” cytaty, na które to pytania zawsze się odpowiadało, że doktryna tradycyjna jest jasno wyłożona!

4.Ostateczne nauczanie (drugie i trzecie pytanie)

Owo nauczanie jest ostateczne nie tylko dlatego, że papież jasno to przyznaje, ale dlatego, że jest to najbardziej uroczyste nauczanie Magisterium Kościoła: jedynym Kościołem założonym przez Chrystusa, zwłaszcza w świetle charakterystyki jedności z naszego Credo, jest Kościół katolicki i rzymski, z papieżem na jego czele. Termin „trwa” użyty przez Lumen Gentium oznacza wyłącznie stałość bytu historycznego owego jedynego Kościoła, ze wszystkimi jego częściami ustanowionymi przez Chrystusa, w Kościele katolickim, „w którym to odnajdujemy w sposób oczywisty Kościół Chrystusa na tej ziemi”. Nie można się wyrazić jaśniej! Widzimy, że czasownik „trwać” przyjmuje tutaj znaczenie tożsame, a nawet silniejsze niż czasownik „być”: owo znaczenie stałości w jedności bytu.

Lecz dlaczego, kontynuuje Papieża, korzystać z terminu „trwać” zamiast z czasownika „być”, precyzując skądinąd owe konotacje? Po to, aby zaznaczyć, że część elementów należących do tego jedynego Kościoła Chrystusa znajduje się także u schizmatyków. Możemy dyskutować nad tym, czy ta sytuacja jest dobrym środkiem. Jest prawdą, że mija już czterdzieści lat odkąd pisze się na ten temat, lecz nie ma pewności, że jest to najlepszy środek! Lecz od tej pory, nikt nie może już używać tego tekstu, aby twierdzić iż istnieją inne sposoby trwania Kościoła Chrystusa, w jego jedności, że istnieją inne „normalne” kościoły, z ustanowienia Bożego. Im wszystkim brakuje czegoś z Kościoła Chrystusowego i to owe kościoły powinny prosi i otrzymać owe brakujące elementy od tego Kościoła, który jako jedyny posiada tożsamość odpowiadającą Kościołowi założonemu przez Jezusa Chrystusa.

5. Elementy konstytucyjne i esencjalne Kościoła (czwarte i piąte pytanie)

W dalszej części dokumentu, papież mówi o trzech elementach konstytucyjnych Kościoła Chrystusowego. Prawdziwa sukcesja apostolska, rzeczywistość sakramentu Eucharystii, jedność z Kościołem katolickim, a więc i z jego głową, papieżem. Wyłącznie Kościół rzymski, posiadając owe trzy elementy Kościoła Chrystusa, może być z nim, dla tego powodu, identyfikowany. Drugi z tych trzech elementów nie sprawia żadnych trudności: katolicy i prawosławni posiadają jako jedyni ów skarb mszy z całym jej zakresem, poprzez środek jakim jest sakrament święceń, również zachowany przez nich. Pierwszy element sprawia prawdziwą trudność teologiczną: bez wątpienia, sukcesja apostolska jest sakramentalnie tożsama u prawosławnych i u katolików. Lecz jest również czymś oczywistym, iż nie ma prawowitego biskupa poza jednością z papieżem, biskupem biskupów. Ów drugi warunek jest bliski trzeciemu. Nawet gdy biskupi prawosławni są sakramentalnie prawdziwymi biskupami, ich formalna sukcesja apostolska jest poważnie splamiona brakiem owej jedności. Tym samym, elementem przez nich zachowanym jest bardziej rzeczywistość sakramentu święceń w jego pełni niż sukcesja apostolska. Po doprecyzowaniu tego szczegółu, papież stwierdza, że prawosławni zachowawszy owe dwa elementy mają rzeczywiste prawo do nazwy Kościoła (wyłącznie lokalnego). Z drugiej strony, żadna wspólnota powstała wskutek reformacji, nie ma do tego prawa, gdyż nie ma ani prawdziwego kapłaństwa, ani Eucharystii. Tym samym, pozwolę sobie na wtrącenie, Ekumeniczna Rada Kościołów spotyka odmowę prawowitości swojej nazwy.

Albowiem Papież potwierdza, że sukcesja apostolska jest „elementem esencjalnym i konstytucyjnym Kościoła”, podczas gdy jedność z Rzymem, której to brakuje prawosławnym, jest niczym innym jak tylko „jedną z wewnętrznych zasad konstytucyjnych” (a więc nie esencjalną), nawet jeżeli byłaby tylko i wyłącznie zewnętrznym dopełnieniem Kościoła lokalnego. Wszystkie trzy elementy są więc konstytucyjne dla jedynego Kościoła chcianego przez Chrystusa i to dlatego wyłącznie Kościół rzymski, posiadając je wszystkie, może być tym Kościołem.

Inaczej mówiąc, wśród elementów konstytucyjnych, są te esencjalne, które jako jedyne uzasadniają mówienie o Kościele. Jest to zdrowy rozsądek i prawdziwa filozofia. Weźmy jeden przykład: zdrowie u człowieka jest elementem konstytucyjnym wewnętrznym jego bytu; lecz nie jest ono elementem konstytucyjnym esencjalnym: człowiek chory jest oczywiście prawdziwym człowiekiem, chociaż z brakami, aż do całkowitego braku jakichkolwiek zdolności życiowych, być może. Tak samo z człowiekiem pozbawionym używania rozumu: brakuje mu elementu konstytucyjnego wewnętrznego człowieka (używanie rozumu), lecz nie jest to element esencjalny jego bytu (rozumność). Tym samym prawosławni tworzą prawdziwe Kościoły, zawsze lokalne, podczas gdy inny ich nie tworzą, będąc pozbawionymi cech esencjalnych Kościoła. Papież zwraca tym samym Kościołowi rzymsko-katolickiemu, po tylu zniesionych upokorzeniach, jego jedyne miejsce Oblubienicy Jezusa Chrystusa.

KNW
"Odpowiedzi na pytania dotyczące niektórych aspektów nauki o Kościele"

wtorek, 10 lipca 2007

Motu proprio Summorum Pontificum cura

Moją pierwszą reakcją na ów historyczny dokument Benedykta XVI będzie ten cytat z proroka Izajasza, w którym to Jerozolima przedstawia w sposób oczywisty Kościół rzymskokatolicki: „Radujcie się wraz z Jerozolimą, weselcie się w niej wszyscy, co ją miłujecie! Cieszcie się nią bardzo wy wszyscy, którzy się nad nią smuciliście, ażebyście ssać mogli aż do nasycenia z piersi jej pociech; ażebyście ciągnęli mleko z rozkoszą z pełnej piersi jej chwały. Tak bowiem mówi Pan: «Oto ja skieruję do niej pokój jak rzekę i chwałę narodów – jak strumień wezbrany. Ich niemowlęta będą noszone na biodrach i na kolanach będą pieszczone. Jak kogoś pociesza własna matka, tak Ja was pocieszać będę; w Jerozolimie doznacie pociechy» Na ten widok rozradują się serca wasze, a kości wasze nabiorą świeżości jak murawa. Ręka Pana da się poznać Jego sługom.”(Iz 66, 10-14c)

Kościół katolicki właśnie odnalazł swoją dumę i każdy z jego wiernych może się cieszyć razem z Nim! Doświadczam uczucia głębokiej radości, zmieszanej z uznaniem i emocjami, w obliczu owego wydarzenia, równie nieoczekiwanego co nie do pomyślenia, będącego dziełem papieża, o którym niektórzy mówili iż jest wolny w działaniu, a który to, ledwo po dwóch latach pontyfikatu, przedstawia w świetle dnia najczcigodniejszą Tradycję Kościoła, z dumą i odwagą, skarb mszy św. Grzegorza Wielkiego (a razem z nim i Apostołów), św. Piusa V, bł. Jana XXIII (który z nieprzejednanych „soborowców” będzie mógł temu przeczyć)!

Jestem zmuszony postępować krok po kroku, aby nic nie pominąć z tego tekstu, zarówno zwięzłego jak i precyzyjnego, unikając ryzyka sfałszowania wewnętrznej jedności. Piszę bezpośrednio, stylem pełnym pasji i długo przemyślanym.

Powiedzmy po prostu, że nie ma tutaj żadnego prostego triumfalizmu o złym obliczu: dzisiaj nie jest to niczyje zwycięstwo, tym mniej jest to zwycięstwo jednego obozu przeciwko drugiemu. Jest to zwycięstwo wszystkich. Jest to zwycięstwo Kościoła katolickiego, jego Papieża, jego biskupów, jego kapłanów oraz jego wiernych, którzy długo byli poniżani pod obcym jarzmem: samozniszczenie Kościoła zatrzymuje się, swąd Szatana się rozprasza, barka świętego Piotra, która „nabierała wody ze wszystkich stron” na nowo płynie po morzu ze śmiałością i rozlewa swoją wieczystą dumę oblubienicy Jezusa Chrystusa na każdego z jej synów...

1. Bardzo krótki dokument

Trzy fragmenty, które mówią wszystko, bez pominięcia i przedłużania: już od dawna nie mówiono do nas takim tonem! Właśnie co powróciliśmy do czasów dawnych papieży, którzy dyktowali, z siłą i prostotą, ich jasną i bezpośrednią wolę („Motu Proprio”) dobra Kościoła. Jest to stara, dobra metoda Ewangelii, po prostu: „niech wasza mowa będzie tak, tak, nie, nie, a co nadto jest, od Złego pochodzi”. Należy zauważyć równocześnie silną wolę nie tylko w mówieniu tego, co należy robić, ale także w sobie dotarcia do jej celów: proboszcz, który nie będzie chciał niczego słuchać będzie zgłoszony biskupowi, a biskup komisji. Papież równocześnie zauważa w sposób słuszny, iż Motu proprio z 1988r. pozostało martwą literą, a także podejmuje środki, żeby jego dokument stał się aktualizacją w konkretnym przejściu w czyn. Stolica Apostolska będzie nad tym czuwała, a po trzech latach zostanie uczyniony bilans. Jak za czasów wielkiego świętego, Piusa X.

2. Konkretne oczekiwania

Dwa zarzuty są na początku odrzucone przez Papieża: władza biskupów nie jest umniejszona, lecz w rzeczywistości utwierdzona, zaś wynikająca z owej sytuacji kwestia doktrynalna w niczym nie jest ostatecznie osądzona. Jest to podwójna oczywistość iż należy zauważyć powagę i pilność sytuacji. Kiedy biskupi dadzą prawdziwe parafie personalne wiernym i kapłanom, ich autorytet w rzeczywistości zostanie wzmocniony; podczas gdy kontynuacją wojny bratobójczej, cały katolicyzm idzie na dno, a wraz z nim jego przywódcy. Z drugiej strony, sławetna zasada papieża Zefiryna – „lex orandi, lex credendi”, tak słusznie przywołana przez jego następcę, wskazuje nam, że wskutek modlenia się „tak samo”, będziemy myśleć w ten sam sposób. Już wyrażałem swoje zdanie na tym blogu na temat dyskusji doktrynalnych, które mają mieć wcześniej miejsce: alibi wybrakowanego towaru, który jako tako przykrywa nieprzyznawaną zaciętość. Abp Lefebvre chciał, aby pozwolono nam prowadzić eksperyment Tradycji: oto macie wymarzoną okazję, zatwierdzoną i gwarantowana przez Papieża...

Tym bardziej, że po odrzuczeniu owych dwóch fałszywych zarzutów, Papieża podaje w sposób prosty praktyczną przyczynę swojej decyzji: jedność Kościoła. W szczególności powrót FSSPX. Z najbardziej wzruszającymi słowami, Papieża zaprasza Bpa Fellay, cytując List św. Pawła do Koryntian, do otwarcia serca (…) oraz rozważenia wielkodusznego gestu i wspaniałej oferty, która jest mu składana. Wyznam, że na jego miejscu wskoczyłbym do samolotu do Castel Gandolfo... Albowiem Papież uznaje błędy hierarchii z owych czasów i nie czyni żadnych wymówek Abpowi Lefebvre, ani jego dzisiejszemu następcy. Zniesienie ekskomunik będzie bardzo szybkie, nie można w to wątpić, ofiarowując piękny prezent dziełu Abpa Lefebvre. W liście, który Abp Lefebvre adresował do czterech biskupów, tuż przed ich wyniesieniem do godności biskupiej, daje im rozkaz by pewnego dnia złożyli ich biskupstwo w ręce następcy Piotra. Czy ten dzień nadszedł? Czy ukaże się opatrznościowa możliwość? Pytania prosto z serca, w całej prostocie. Nigdy Papież nie wykona takiego kroku naprzód i to w tak patetycznych słowach. Albowiem na poziomie doktrynalnym tym, który postępuje najszybciej, jest oczywiście Papież...

3. Uwagi więcej niż rozsądne

W czasie lektury owych dwóch dokumentów dowiadujemy się tysiąca i jednej zaskakujących rzeczy. Msza tradycyjna nigdy nie została zniesiona, nigdy. Niezdecydowanie, które dominowało w czasie pontyfikatu Pawła VI zakończyło się (por. Konsystorz z 24 maja 1976r.). Komisja teologiczna zwołana przez Jana Pawła II w 1986r. i ujawniona ostatniej wiosny przez Kard. Castrillón-Hoyos, miała rację: msza tradycyjna nigdy nie została zniesiona i jest niezbędnym zwrócenie jej Kościołowi. Takie było, przynajmniej, zdanie ośmiu kardynałów na dziewięciu. Wiemy teraz, że Jan Paweł II nie wprowadził w życie owej rekomendacji, gdyż znajdował się po silną presją kilku biskupów; teraz jest to mało ważne: sytuacja jest wreszcie jasna. Rzym przemówił, sprawa skończona. Zapomnijmy, proszę Was o to, niesprawiedliwości i kary kanoniczne.

Dowiadujemy się również, że msza tradycyjna nie jest kwestią nostalgii i staroci: większość tych, którzy się jej domagają, jest młoda i nie mogła jej poznać w celebracjach przedsoborowych. To sacrum ją napędza, przyciąga i fascynuje. Podczas gdy od 30 lat mówi się nam coś innego (kwestia wrażliwości osób zacofanych, niezaadaptowanych, bez znaczenia...). Owa prosta sprawiedliwość jest jak miód dla uszu. Skąd by się brały, z drugiej strony, owe liczne powołania dla Tradycji ze strony osób, które jej nie znały?

Ciągłość Tradycji jest linią przewodnią obecnego Papieża, tak jak wtedy, gdy był jeszcze kardynałem Ratzingerem. Jako że Liturgia jest uprzywilejowanym miejscem Tradycji, każde jej przerwanie jest śmiertelnym. Tak jak w łańcuchu, brakujące lub uszkodzone ogniwo niszczy całość; wyłącznie ewolucjoniści temu przeczą. W jaki sposób Kościół może być wiarygodny, jeżeli dzisiaj potępia to, co chwalił wczoraj? Czyż jutro nie zakaże tego, co nakazuje dzisiaj? Szczerze mówiąc, wielu ze współczesnych „czarodziejów” w tej dziedzinie zasłużyło by ich jednodniowy produkt stał się dzisiaj zakazanym.

Papież albowiem nie zapomniał o nadużyciach, których doświadczyliśmy: owa esencjalna improwizacja, która była dla liturgii tym, czym był duch soboru dla jego litery, została określona przez Benedykta XVI jako będąca „na granicy tego, co znośne” (sic). Trzeba było, aby te słowa padły i to z ust papieża Kościoła katolickiego! Po tych słowach, odpowiedzialność za tę sytuację nie spada na Kościół, lecz wyłącznie na jej nieszczęsnych autorów: honor Kościoła jest uratowany. Wszystkie te hostie, które przez tak długi czas kładziono po mszy do magazynów, gdyż obecność Chrystusa była uważana wyłącznie za duchową („gdzie dwaj lub trzej zbiorą się w moje imię...” art. 7 Ogólnego Wprowadzenia do Mszału Rzymskiego); ten biskup południowo-amerykański, który zapalał swego papierosa, z pastorałem w ręku i mitrą na głowie, w czasie jego „synaksy”, wyjaśniając, że msza jest niczym innym jak tylko posiłkiem, i miał zwyczaj palenia owego papierosa w jej trakcie... Wystarczyło jedno zdanie z ust jednego papieża, aby oddzielić Kościół od tych ohyd: to się stało.

4. Narzucające się decyzje

Od tej pory każdy kapłan katolicki może odprawiać, beż żadnego pozwolenia, według określenia Papieża, mszę według rytu Grzegorza Wielkiego – Piusa V – Jana XXIII, która jest tą samą. Jeżeli jakikolwiek dziennikarz drży na samą myśl, że jest to msza Grzegorza czy Piusa, niech się pocieszy, czy też zakończy zasmucać, myśląc, że jest to także msza „Dobrego Papieża Jana”, który nigdy nie odprawiał innej mszy! To jest Tradycja... Jeżeli chcecie listę papieży, którzy ją odprawiali, to jest ich przynajmniej dwustu, jeżeli nie więcej.

Ów kapłan może dopuścić do siebie wiernych, którzy tego pragną, beż żadnej zbędnej formalności, o ile nie jest to msza statutowa (parafialna, konwentualna...)

Wspólnoty tak świeckie jak i zakonne, mogą powrócić do mszy tradycyjnej po zwykłej decyzji ich przełożonych generalnych. Wszystkie wspólnoty mnichów, zakonników, zakonnic, życia apostolskiego mogą także to uczynić...

Zwykli proboszczowie mogą przychylić się do próśb ich wiernych o każdą mszę tradycyjną, bez potrzeby uciekania się ze sprawą do ordynariusza (lub do chowania się za nim). Stabilne grupy wiernych będą mogły otrzymać mszę bł. Jana XXIII od ich proboszczów, którzy, w przypadku gdy odmówią, zostaną zgłoszeni do ordynariusza, który to będzie musiał uczynić wszystko, aby uczynić zadość prośbom. Jeżeli ordynariusz nie będzie mógł, zadecyduje komisja rzymska.

Każdy kapłan może wziąć brewiarz papieża Jana XXIII do prywatnego odmawiania...

Wszystkie pozostałe sakramenty mogą być udzielane według rubryk z 1962r., na prośbę wiernych. Tym samym chrzest, małżeństwo, sakrament chorych (ostatnie namaszczenie). Tym samym małżeństwa i pielgrzymki. Dotyczy się to także biskupów, którzy będą mogli używać dawnego pontyfikału do udzielania sakramentu bierzmowania.

Wreszcie, biskupi mogą tworzyć parafie personalne z rytem własnym (jedyny prototyp jest dobrze znany!), według kanonu 518, aby zaspokoić słuszną prośbę wiernych. Jest to oczywiście rozwiązanie na przyszłość, które ostatecznie udzieli wszystkim pokoju. Jedna taka parafia w każdym z miast Francji spowodowałaby, że nie słyszelibyśmy już o podziałach i bitwach. Jedność i szacunek przywrócone, wróciłby porządek, a wraz z nim pokój i obfitość. Ewangelizacja ruszyłaby na nowo, nawrócenia, chrzty, duma chrześcijańska i obfitość. Papież tego chce... a Wy?

Tak, oświadczam Wam, że od Soboru Watykańskiego II nie było dokumentu papieskiego bardziej przesądzającego dla dobra wspólnego Kościoła. Dziękuję Ojcze Święty.
[zobacz oryginał]

Benedykt XVI Motu proprio "Summorum Pontificum"

wtorek, 3 lipca 2007

Rola świeckich w apostolacie

Dobry wieczór księże.

Pielgrzymując w kierunku Chartres, niespodziewanie spotkałem przyjaciela, ani katolika, ani ochrzczonego. Tak się składa, że nie był to jego pierwszy kontakt z Kościołem, a w szczególności z Tradilandem. Rozmawialiśmy więc, o przyjęciu jakie otrzymał.

Tak się złożyło, że jeśli kapłani i zakonnicy (szczególnie w Riaumont i w Morgon), przyjęli go nie stawiając pytań, to napotkani świeccy, w dobrej intencji, próbowali zmusić go do nawrócenia.

To skłoniło mnie do postawienia sobie pytania o sposób w jaki świeccy powinni angażować się w apostolat. Istotnie, znając mojego przyjaciela, naznaczyła go postawa księży i zakonników poprzez ich doświadczenie i kapłańską łaskę, oraz ta niezręcznych świeckich. W jaki sposób więc my świeccy, mamy współuczestniczyć w apostolacie?

Dziękując księdzu,
Wincent Flutet
Paryż

Drogi Panie,

Nie ma jakiegoś "sposobu" na duszpasterstwo czy to u kapłanów czy świeckich. Niewątpliwie kapłan ma bezpośrednią przewagę co do mowy o Bogu, o Jezusie Chrystusie, łasce, Ewangelii. Jego formacja teologiczna, synteza doktrynalna, intymna znajomość Chrystusa i jego rekomendacja przez Kościół (jego sutanna także) są atutami, którymi nie dysponują świeccy.

A jednak! Stwierdzamy, że ten świecki czyni cuda a ten kapłan strasznie zawiódł a nawet odstrasza wszystkie dusze które się do niego zbliżają! To świadczy o tym, że muszą być inne powody sukcesu lub porażki. Po pierwsze jest modlitwa: zajmowanie się duszą bez nadprzyrodzonego wsparcia, jest walką kogutów a powiedziałbym nawet świętokradztwem. Konkretnie, jest dobroć, ta prawdziwa dobroć, która nie szuka swego, pokazania się, usprawiedliwienia, swojej teorii, lecz tylko samego dobra tego, którego się spotkało.

Większość ludzi, którzy mówią, także a nawet przede wszystkim ci którzy zajmują się prawdą, mianowicie szukają dla siebie przyjemności, pragną sobie ulżyć przedstawiając się jako bohatera: to nie wydaje żadnego owocu. Przeciwnie, gdy ktoś czuje że jest kochany, (i tu nie można oszukać czy użyć zastępnika) otwiera swój umysł i powoli staje się chłonny prawdy. Tak to już jest: ludzie zostali stworzeni przez miłość i dla miłości zatem gdy się ich kocha (nie twierdze, że gdy mówi się to w taki sposób jaki teraz to czynię) rozumieją to instynktownie. W przeciwnym przypadku tracimy nasz czas.

No i jest oczywiście ten dynamizm, ta iskra, nierównowaga pchająca do przodu, które odbiegają od banału, monotonii i smutku, to znaczy od grzechu. Gdybym jednak miał dać jakąś radę co do duszpasterstwa to powiedziałbym tak: rozpocznijcie od kochania ludzi, na tym etapie na którym są (czasami są bardzo nisko i będziesz musiał się biedaku pobrudzić) a być może otworzą się na was w pewnych obszarach. Na tym etapie świeccy niczym nie ustępują kapłanom a łaski otrzymane w zupełności im wystarcza. Było mi w życiu chrzcić wielu dorosłych. Wszyscy potwierdzali co najmniej dwa elementy, które są nie do obejścia. Po pierwsze jakaś dobra dusza stanęła na ich drodze (zawsze świecka osoba), po drugie rozpoczęli się modlić na poziomie przy najmniej podstawowym.

Ten drugi warunek zawsze wydawał mi się najbardziej namacalnym dowodem istnienia Boga. Gdy największy z nędzników zwraca się do Boga, Bóg mu odpowiada i go podnosi. Na centralce numer telefonu do Boga jest zawsze dostępny! Nawracamy się na kolanach, niezależnie od tego jakiego żeśmy spotkali dobrego samarytanina. (choć niezbędnego).

piątek, 15 czerwca 2007

Cierpliwości

Do p. Philippe ALLINGRY (Toulon)

Drogi Panie,

omówiłem już sedno Pana pytania w poprzednim artykule na moim blogu.

Dzisiaj tylko ją uszczegóławiam.

Tak jak ks. Célier potwierdza w swojej książce, że zasadność stanowiska Instytutu Dobrego Pasterza będzie sądzona na podstawie przyszłych faktów (przyjęcie lub nie ze strony biskupów, zwłaszcza francuskich), tak samo zasadność pozycji Bractwa potwierdzi się kiedy zostanie wykazane, że być lub nie być w sytuacji kanonicznej z Rzymem nie ma żadnego wpływu na współpracę z tymi biskupami. Proszę nie zapominać nigdy zdania z Ewangelii: „drzewo poznaje się po owocach”.

Zachowawszy doktrynę Wiary, gdyż jest ona taka sama dla wszystkich, dobra pozycja taktyczna jest tą, która przynosi najwięcej owoców. Gdyby w najbliższych miesiącach okazało się, że odmowa przyjęcia tradycji liturgicznej, polecanej przez Rzym, oraz możliwej od teraz w pełnej zgodności z prawem kanonicznym, tak jak i w całkowitym szacunku dla hierarchii biskupiej, trwała w ten sam sposób w stosunku do tych, których Rzym aprobuje, tak sam jak w stosunku do tych, których zerwanie on opłakuje, to wtedy chodziłoby o odmowę dla samej tradycji liturgicznej i wszelkiej aprobaty rzymskiej, kanonicznej lub liturgicznej. Dzięki Bogu, nie jesteśmy w tej sytuacji, a przykład Bordeaux, tak jak i spora ilość zachęcających kontaktów, pozwalają nam myśleć o czymś przeciwnym.

Lecz już teraz drżę na samą myśl i ośmielam się teraz ją opisać, że może nadejść dzień, kiedy kierujący Bractwem Świętego Piusa X będą mogli się wywyższać nad naszym losem by utwierdzić ich pozycje i krzyczeć głośno i wyraźnie, że potraktowano nas jak Bractwo Świętego Piotra, to jest jak Bractwo Świętego Piusa X. W ciągu 18 lat swego istnienia, we Francji nie powierzono FSSP żadnej znacznej i poważnej parafii, a nawet szukano możliwości zawłaszczenia jego uprzednich zdobyczy socjalnych! Inaczej mówiąc, takie samo traktowanie jak świętego Piusa X, zachowawszy troszkę więcej szacunku...

Niestety, już nie trzeba się obawiać najgorszego, gdyż nadeszło. Biskupi będąc głuchymi dla tych, których Rzym zalicza do będących w pełnej komunii oraz zachęca, odrzuciliby FSSPX w duchu triumfującej i ostatecznej schizmy, utwierdzonej na ruinach ogromnej i nieporównywalnej dechrystianizacji (85% ochrzczonych w 1965r., 35% dzisiaj), zachowawszy wspólnie osobisty autorytet, wysławszy na bezrobocie batalion młodych i gorliwych kapłanów, a także wzgardziwszy Rzymem w obliczu tych wszystkich biednych chrześcijan, którzy nie proszą o nic innego, jak tylko o kapłanów, którzy chrzciliby ich dzieci, łamali dla nich chleb eucharystyczny, przebaczali ich grzechy i, co jest wielkim luksusem, przyszliby pomodlić się nad ich grobem.

Nie potrafię się dostosować do tego katastrofalnego scenariusza i robię wszystko co jest w mojej mocy, aby nie nadszedł. Nie wyobrażam sobie biskupa, który by się nie cieszył z dobrobytu Kościoła, a którego dusza by nie krwawiła w obliczu jego upokorzenia. Ponieważ wielu z nich czyni dla mnie zaszczyt przyjmują mnie, a nawet czytając ten blog, niech odnajdą tutaj ufne i błagalne wołanie kapłanów, którzy chcieliby im pomóc i którzy boją się mimo wszystko tego, że zmarnują historyczny przełom z powodu przeżytej i upadłej ideologii.

Siedzicie na katedrze Jezusa Chrystusa i utrzymujecie na niej wieczną chwałę. Jesteście jedynymi ludźmi, którzy mają władzą związywania i rozwiązywania, wiernych i pasterzy, otwierania, a nie zamykania, powiększania, a nie zmniejszania, budowania, a nie niszczenia... Czy jest dobrym, abym to ja przypominał Wam ciężkie nauczanie Soboru na Wasz temat? (Lumen Gentium § 25): „Biskupi w rzeczywistości są heroldami Wiary, którzy przyprowadzają do Chrystusa nowych uczniów”. (§ 27) „Biskup, posłany przez Ojca by rządzić jego rodziną, będzie miał przed oczyma obraz Dobrego Pasterza, który przyszedł nie po to, by mu służyć, ale by służyć i dać życie swoje za owce. (…) W żaden sposób nie odmówi on słuchania swoich wiernych, których będzie miłował jak prawdziwe dzieci; będzie ich zachęcał do aktywnego współpracowania wraz z nim. Ponieważ musi zdać Bogu rachubę z ich dusz, powinien, poprzez modlitwę, nauczanie i wszystkie zasoby miłości, wziąć o nich staranie, a także o tych, którzy nie są jeszcze w jedynej owczarni, a także niech patrzy na nich, jako na będących mu powierzonych w Panu”. Jak to słusznie mówił Kard. Ricard w Lourdes, nadszedł czas by odczytać te teksty na nowo...

środa, 6 czerwca 2007

Zwykłe wyjaśnienie

Dobry wieczór, proszę Księdza!

Jestem jednym z księdza dawnych parafian (1983-85 w St Nicolas, następnie w Tuluzie, gdzie uczęszczałem do kaplicy Férétra). Jestem Księdzu dłużny za najbardziej wartościową rzecz: mój powrót do wiary. Jeszcze raz dziękuję. Od tego czasu chodzę do parafii tradycyjnych, a od mojego małżeństwa w 1991r. do kaplic Ecclesia Dei. Jestem zadowolonym człowiekiem z siedmiorgiem dzieci: Marie, Anne, Odile, Jean, Michel, Joseph i François.

Jestem również wiernym z Niafles (mieszkam 6 km od tej miejscowości). Jest to treść mojego pytania. W niedzielę, ks. Néri odprawił Mszę świętą w okolicznościach Księdzu znanych. Oto moje pytanie: zostało nam powiedziane, że ks. Néri jest członkiem Instytutu Dobrego Pasterza. Czy mógłby mi Ksiądz doprecyzować tę informację? Z góry dziękuję.

Z wyrazami szacunku,

Bertrand de Lamotte,
53800 La Selle Craonnaise

Szanowny Panie,

Ksiądz Neri, tak jak już napisałem w moim poprzednim artykule, nie jest członkiem IDP. Został on wezwany, faktycznie na mocy mojej sugestii, w celu ratowania sytuacji wiernych w Niafles.

Bardzo z resztą dziękuję temu wartościowemu współbratu, który tak szybko przybył i sprawnie pomógł bolejącym katolikom.

Proszę przyjąć moje błogosławieństwo.


wtorek, 5 czerwca 2007

Śmierć Najświętszej Dziewicy?

Drogi Księże,

Najświętsza Dziewica została wzięta do niebios z duszą i ciałem, w dzień Wniebowzięcia. Zostało to zdefiniowane w sposób dogmatyczny przez papieża Piusa XII w 1950r. Z drugiej strony, jest niemożliwym wiedzieć czy Najświętsza Dziewica umarła czy też nie. Co Ksiądz myśli na ten temat?

Z góry dziękuję za odpowiedź,

z wyrazami szacunku,

p. Quilliard,
Paryż

Szanowny Panie

Pewniki Wiary do których pan nawiązuje à bon escient nie obejmują w to śmierć lub inaczej mówiąc „zaśnięcie” świętej Dziewicy. Niektóre elementy pozwalają nam jednak z całym rygorem, aby skłonić się do rozwiązania tradycji wschodniej a nawet współczesnej tak jak za chwilę to wykażę.

Teologowie dogmatyczni, zawsze bardzo racjonalni, uznali że nikt nie może umknąć prawu śmierci ponieważ nawet Syn Boży, On sam się jej poddał dla naszego zbawienia. Na podstawie tej uniwersalnej zasady wliczali do śmierci również Błogosławioną Dziewicę Maryję.

Przy tym należy zwrócić uwagę, że na podstawie tych samych argumentów, inni teologowie obarczali Ją grzechem pierworodnym. Zatem jasne jest na podstawie definicji Niepokalanego Poczęcia, że Najświętsza Maria Panna może być wyjątkiem w stosunku do ogólnego upadku dzieci Adama i Ewy.

Zatem w takiej sytuacji należy się trzymać tego co jest najbardziej zgodne w Tradycji. Cały Wschód mówi nam o „zaśnięciu” Najświętszej Marii Panny co najwyraźniej różni się od śmierci jako takiej. Skoro Ojcowie greccy wyodrębnili odejście Matki Bożej do Nieba to pewnie dlatego, że nie odeszła Ona ze świata jak każdy inny.

Motywy przedstawione przez teologów, którzy uważają, że śmierć Matki Bożej była współudziałem w Odkupieniu według mnie są zbite poprzez afirmacje samego Pisma Świętego, które ukazują, że Matka Przenajświętsza doświadczyła męczeństwa u stóp Krzyża, kiedy Symeona miecz boleści przeszył Jej serce. Wówczas Ta, która już była Królową męczenników nie miała żadnej potrzeby, aby doświadczyć śmierci ponownie.

Do tych dwóch powodów należy dodać jeszcze trzeci, historyczny. Mianowicie, gdy papież Pius XII w 1950 reku redagował encyklikę Ineffabilis Deus definiującą dogmat Wniebowzięcia Matki Bożej wraz z ciałem i duszą, w pierwszej wersji tekstu, który nadal znajduję się w archiwum rzymskim była mowa o śmierci. Przy czym, powiada się, że w Rzymie w miejscu zwanym „San Paolo alle tre fontane” Matka Boża objawiła się 8 letniemu chłopcu, polecając mu, aby ten poszedł do papieża i poprosił go, aby broń boże nie mówił o Jej śmierci. Chłopiec był na audiencji u Ojca świętego Piusa XII czego skutkiem było usunięcie przez papieża wszystkiego co odnosiło się do śmierci Dziewicy Maryi, aby zastąpić tekst wersją dzisiaj nam znaną w postaci definitywnej encykliki: „gdy Jej życie ukończyło bieg...”

Wydaję mi się, że te argumenty są wystarczające, aby iść wiernie za Tradycją katolicką, która nigdy nie kłamie: Matka Boska nie poznała śmierci i pozostaje nadzwyczajną istotą zarówno w tym przypadku jak i w innych licznych zrządzeniach opatrzności Bożej...


poniedziałek, 4 czerwca 2007

Sytuacja w Niafles

Proszę Księdza,

co się dzieje w Niafles? Podczas gdy biskup miejsca, Bp Maillard użycza tradycjonalistom okupującym kościół w Niafles bardzo pięknego kościoła w Laval, dowiaduję się z dzisiejszej prasy, że jądro zażartych ludzi (Galowie?) w międzyczasie poprosiło ks. Néri o odprawienie mszy w ostatnią niedzielę. Już nic nie rozumiem na ten temat. Czy mógłby nam Ksiądz to wyjaśnić?

p. Parizot,
Le Mans


Szanowny Panie,
aby zrozumieć sytuację w Niafles trzeba się cofnąć w czasie. Kiedy umarł ks. Chehere, wierny Mszy tradycyjnej proboszcz w Niafles, Jego Eminencja ks. Maillard bardzo roztropnie zaakceptował na tym stanowisku kapłana FSSP, ks. Lodde’a. To wielkoduszny i godny podziwu gest. Wtedy to godny pożałowania socjalistyczny mer miasta, którego bezpośredni wpływ na wybór rytu Mszy parafialnej każdy musi odnotować (stąd też jego przydomek Pepone, znany w promieniu 25 kilometrów), zaczął się użalać u JE bpa z Laval na zbyt wiele łaciny w regionie! Co o tym myśli Segolene, tego nie wiemy.

Biskup Laval, bardzo odważny do tej pory, doszedł do wniosku, że powinien ustąpić presjom tego nic nie znaczącego mera oraz własnego duchowieństwa i odwołać Mszę ks. Lodde’a.

Nie to jednak jest najbardziej przykre. Władze FSSP, którym podlega ks. Lodde, podziękowały mu i podjęły trudne negocjacje z biskupem Laval. Po siedmiu godzinach dyskusji (sobota, 2 czerwca), biskup Laval zgodził się na otwarcie przepięknego kościoła Kordelierów na przyszłą niedzielę i w tym celu zwrócił się nie do władz FSSP, lecz to Czcigodnego Ojca de Blignieres, przełożonego Bractwa dominikańskiego Świętego Wincentego Ferreriusza, naszego osobistego przyjaciela.

W tym dniu, w niedzielę 3 marca, podczas kiedy to o. de Blignieres celebrował Mszę św. u Kordelierów, ks. Neri odprawił ją w kościele w Niafles, poproszony o pomoc przez doktora Perrela, przywódcę grupy sprzeciwu w Niafles (który jest zarazem ojcem ks. Rocha z IDP).

Znaleźliśmy się więc w sytuacji, którą można określić surrealistyczną. Sprzeciwiający się od samego początku doktor Perrel, bracia Le Morvan, p. Maurin, ks. Neri oraz pozostali (wszyscy są przyjaciółmi IDP) nie zaprzestali okupacji kościoła w Niafles w czasie, gdy negocjujący starali się pozyskać przychylność biskupa Laval, aby im powierzył kościół.
Zatelefonowałem więc tego dnia zarówno do Czcigodnego Ojca de Blignieres’a, jak i do biskupa Laval. Wydaje mi się, że heroiczny opór w Niafles nie zakończy się do momentu, kiedy to dzięki jakiemuś trwałemu i umocowanemu prawnie rozwiązaniu możliwym stanie się spokojne i harmonijne odprawianie Mszy tradycyjnej w diecezji Laval.

Naprawdę nie wiem, dlaczego ci, którzy prowadzą walkę w terenie, nie mieliby również negocjować z biskupem korzystnego dla wszystkich rozwiązania. Każde inne wyjście z tej sytuacji przypominałoby mi sprawę Cristeros.

Należy się tej sprawie przyglądać…